piątek, 28 kwietnia 2017

Podsumowanie tygodnia 17.IV - 23.IV

Biegacz z Północy mówił od zawsze, że odpuszczanie wchodzi w krew. Raptem 3 tygodnie temu obiecałem sobie, że będę robił krótkie podsumowania tygodnia. Bez głębszej historii, ot takie raporty biegowe, po to, aby za dwa miesiące, na Sudeckiej 100-tce było czarno na białym wiadomo jak przepracowałem ostatnie miesiące i czego mogę się spodziewać.


Ostatni raport tygodniowy powinien powstać pięć dni temu, ale w momencie, kiedy miałem go pisać byłem już w drodze na "wiosenne wakacje". A jak to na wakacjach z trójką dzieciaków bywa - czasu dla siebie jest z.e.r.o. Wstajesz na tyle szybciej przed dzieciaki, że starcza czasu jedynie na to aby pobiec po pieczywo na śniadanie do sklepu, a wieczorem padasz na twarz dokładnie w tym samym momencie co drużyna...

Pięć dni z rzędu obiecywałem sobie, że nie zasnę o 22:00 i pięć dni z rzędu łamałem własną obietnicę. Chętnie odpuściłbym już to podsumowanie 17-23 kwietnia, w końcu to było wieki temu. Ale odpuszczanie... to nie najlepszy styl :)

Podsumowanie tygodnia 17-23 kwietnia. 

Poniedziałek - 20 km
To był lany poniedziałek. Drugi dzień Świąt Wielkanocnych. Ciągle byłem, i w sumie cały czas jestem pod wpływem gościa od slow jogging. Aby biegać tam gdzie zwykle się idzie i składać różne krótkie biegi w ciągu dnia w dystans przynajmniej 10 km. Rozpocząłem od wyprawy po bułki na drugi koniec osiedla. 2 kilometry, które mogłem podjechać samochodem tym razem powoli potruchtałem z górki i pod górkę. Drugi raz wyszedłem z domu około południa. Chciałem w planach minimum dobić te 8 km, aby zrobić chociaż tę dyszkę. Ale kiedy wrzuciłem Dream Theater w słuchawki czas jakoś inaczej zaczął płynąć i z dźwiękami Awake a potem A Change of Seasons zrobiłem zamiast 8 -> 18 km.

Wtorek - 15 km

Chyba wreszcie udało mi się poranne bieganie. Naprawdę nie pamiętam już co się wydarzyło, ale z historii na endomondo widzę, że wstałem na tyle wcześnie, że o 7 rano pokręciłem 4,5 km po osiedlu. W wtorki biegam także popołudniami z Joszczakiem. Ale muszą być spełnione dwa warunki. Pierwszy to taki, że ja nie pływam w tym czasie, a drugi, że Joszczak będzie chciał ze mną biegać. Ostatni raz oba zostały spełnione wieki temu, kiedy zgubiliśmy Dominika w jeansach. Tak więc popołudniem zawiozłem dzieciaki na basen a sam odpaliłem Nicka Cave'a i dwie genialne płyty: Henry's Dream a potem Murder Ballads i pobujałem się 11 km po Wiszących Ogrodach.

Środa - 0 km

Czwartek - 15 km
W ten czwartek wiedziałem, że wieczorem to nie pobiegam, bo w końcu musiałem dokładnie obgadać z Kamilem jego wyczyn na maratonie :) Wyszedłem więc rano, kilkanaście minut po 6-tej i z ogromną wiosenną przyjemnością zrobiłem wolniutkie 15 km z Jethro Tull i płytami Too Old To Rock'n'Roll Too Young To Die oraz Stormwatch.

Piątek - 4 km
Po prostu pobiegłem rano po samochód, który stał u Kamila, a do którego w prostej linii miałem 700 metrów, ale wykonałem po drodze wszystkie możliwe zakręty.

Sobota - 5 km
To był bardzo dziwny dzień. Kilka tygodni temu kupiliśmy z Kamilem bilety do Warszawy dlatego, że były tanie i fajnie pobiec parkruna w nowej lokalizacji. Miał to być łatwy dzień z krótkim epizodem w postaci biegu w Wawie, krótkiego zwiedzania i powrotu. I tak praktycznie było, ale pobudka o 5:00 nieźle człowieka odrealnia. Niby to nic takiego, ale pójście spać o 2:00 trochę zmienia perspektywę.


Podsumowanie:
Licząc zaokrąglenia, to wyszedł całkiem ładny kilometraż ponad 60 km. Jak na mnie to całkiem przyzwoicie i można powiedzieć, parafrazując Waldka Misia, że wychodzę z czarnej dupy, ale życie jest sinusoidą i raz z tej dupy wychodzę a raz wchodzę. Oby czarna dupa wytrzymała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy