W ostatnią sobotę głównym bohaterem Święta Południa Gdańska współorganizowanego przez Zakład Utylizacyjny - był festyn. Bieg był jego elementem, ale muszę całkowicie zgodzić się z moją żoną, która skomentowała go takimi słowami:
- Sorry, możesz myśleć co chcesz, ale ja 100 razy bardziej wolę spędzić dzień właśnie tak, gdzie dzieciaki wyskaczą się na trampolinach a woda z saturatora jest za friko niż jechać z Tobą na jakieś zawody gdzie stoimy kilka godzin na linii mety, a jak dziewczynki chcą skubnąć drożdżówkę to jakiś wolontariusz je goni, że mają oddać, bo to są tylko dla "finiszerów".
W sobotę przede wszystkim dopisała pogoda. To był pierwszy klucz do udanego dnia. Gdybym był rasowym biegaczem narzekałbym pewnie, że gdyby było 5 stopni zimniej to urwałbym minutę z wyniku. Ale ja się cieszyłem. Bo pogoda zapewniała mi spokój, relaks i wypoczynek. Koniec trzeciego tygodnia września rzadko kiedy przynosi temperatury powyżej 20 stopni. Zawsze zazdrościłem rodzinom z amerykańskich filmów, że weekendowe festyny w kraju country to rzecz całkowicie normalna. Czas kiedy można na spokojnie pogadać z sąsiadami i rodzinnie się pobawić. I w pewnym wieku przestaje to być obciachem, a zaczyna być rozrywką.
Odbierając numery startowe ustawiłem się w kolejce do biegu głównego i ogarnąłem temat w kilka minut. W tym samym czasie moja żona ustawiła się po numery dla dzieci. Kolejka wydawała się dość spora i raczej zapowiadało się kilkanaście minut oczekiwania. Wtedy ktoś z organizatorów wyciągnął moją małżonkę za rękę, przyprowadził pod sam stolik i oznajmił: "Kobiety w ciąży bez kolejki". Wow. Pakiety na bieg bez kolejki dla przyszłych mam :)
Pierwszy był Bieg Skrzata. Moja młodsza córka pokonała samodzielnie 600 metrów bez zatrzymywania. Chwilę później w Biegu Dzieci Młodszych na trasie 750 metrów moja starsza córka również dobiegła do mety z pięknym finiszem bez ani jednej chwili zwątpienia. Gratulacje! :) A po spełnionym "obowiązku" TRAMPOLINA!
Tymczasem rozpoczęliśmy z Kamilem przygotowania do biegu głównego. Tzn chcieliśmy je rozpocząć konsumując po burrito z meksykańskiego food tracka, ale okazało się, że o 13:00 wszystko było już wyjedzone. Odprowadziliśmy więc rodziny na plac zabaw i skoczyliśmy z Kamilem w ramach rozgrzewki do Stokrotki. Ja zjadłem przedstartowego Twixa i energetyk. Kamil... no właśnie... Kamil zjadł parówkę. Z reguły nie zaglądam innym do garnka, ale trochę mnie to zdziwiło więc spytałem:
- Kamil, dlaczego zjadłeś 15 minut przed startem parówkę?
- Bo byłem głodny - odpowiedział
Nic dodać nic ująć. Festyn to festyn. Na bieg główny zapisało się trochę ponad 100 osób, lecz patrząc na linię startu - stawiło się około 70-80. Trochę znajomych twarzy z Parkruna, trochę z osiedla...
Do pokonania były 4 okrążenia. Bieg miał mieć 7,5 km, jednak mało komu taki wynik wyszedł na GPSie. Raczej nie było nawet 7 km, ale to nie miało kompletnie znaczenia. Te 4 pętle mimo, że w dużej mierze dookoła zbiornika retencyjnego Jeleniogórska, były dość trudne jak na osiedlowy bieg. Przede wszystkim dlatego, że na każdej pętli były 4 ostre zakręty/nawroty o niemal 180 stopni, do tego połowa biegu po kostce, ale druga połowa po terenie z kilkoma maleńkimi, ale upierdliwymi górkami. Nie biegłem jakoś specjalnie zmotywowany ani nastawiony na wynik, ale przy średnim tempie 5:05 min/km zmęczyłem się dokładnie tak samo jak robiąc parkrunową piątkę w tempie 4:45 min/km. Kamil mówił dokładnie to samo. Dwa tygodnie temu zrobił połówkę w tempie 4:51 min/km a teraz zmęczył się podobnie przy 5:00 min/km. Mimo wszystko warunki były takie same dla wszystkich, pętle cztery, ale to parówka wygrała z twixem ;)
Na koniec w punktach kilka plusów i minusów:
- Rozrywka dla dzieci w trakcie imprezy na poziomie expert.
- Woda z saturatora za friko z wybranym sokiem lub bez - genialny pomysł.
- Konferansjer trochę oderwany od rzeczywistości, w trakcie biegu kradł mi percepcje zadając na full volume pytania typu "Co robimy z przepaloną żarówką!!??: a) wyrzucamy do śmieci mokrych b) oddajemy do sklepu na wymianę c) wyrzucamy przez okno d) żadne z powyższych" Łapałem się na tym, że biegłem i zastanawiałem się nad prawidłową odpowiedzią.
- Na mecie po przebiegnięciu 4 kółek kompletnie nie wiedziałem czy biec dalej czy to już meta. Nikt nie stał, nikt nie liczył, nie wskazywał gdzie iść i co robić.
- Dwa dni minęły i nie ma wyników.
- Foodtracki się wyprzedały za wcześnie. Chyba nie przewidziały, że tak dopisze pogoda i apetyty.
- A propos apetytów fajne cheerleaderki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz