niedziela, 6 września 2015

"50 maratonów w 50 dni" - recenzja


Jeżeli mielibyśmy opisać Deana jednym zdaniem pewnie powiedzielibyśmy: "To ten, co zamawiał sobie pizze w trakcie biegu". Taką właśnie sceną rozpoczyna się jego pierwsza książka - Ultramaratończyk.  Dwa lata temu przeczytałem ją jednym tchem. Była napisana lekkim językiem, świetnie przetłumaczona, praktycznie strona po stronie płynęło się z Deanem pochłaniając kolejne kilometry jego ultradystansów. Zapamiętałem go jako sympatycznego gościa, który co prawda nie wygrywał tylu biegów co chociażby Scott Jurek oraz z tuzin innych biegaczy, którzy nigdy nie napisali o swoim życiu książki. Ale potrafił znacznie lepiej niż inni się sprzedać. Może nie tylko siebie - ale całą dyscyplinę jaką reprezentuje. Śmiałem się nie jeden raz z Dominikiem, że skoro nie jesteśmy dość dobrzy w klasycznym bieganiu, trzeba wymyślić coś na tzw "karnazesa"  czyli np. stworzyć kategorię facetów w wieku 35-40 lat w żółtych skarpetkach z Lidla biegających w niedzielny poranek dookoła jeziora Otomińskiego. I oczywiście wygrać tę kategorię! :)

Podkreślę jeszcze raz - jego literacki debiut był naprawdę świetny. Tak samo jak bardzo często świetne są pierwsze płyty wielu zespołów. Pierwsza płyta ma w sobie wszystko co najlepsze podczas 10 lat grania i komponowania w garażu. 10 lat doświadczeń i emocji skupione e 45 minutach muzyki. Prawdziwym sprawdzianem dla zespołu jest nagranie drugiej płyty. Często w czasie 10-krotnie krótszym niż tej pierwszej, przeplatanej wieloma koncertami i generalnym brakiem skupienia na pracy twórczej. Da druga płyta daje prawdziwe oblicze zespołu. W przypadku Dean Karnazesa druga książka, wydana 3 lata po pierwszej, gdzie opisał całe swoje życie, jest także sprawdzianem i pokazuje czy ma nam coś jeszcze do przekazania?

Ideą tej książki było opisanie projektu "50/50" polegającego na przebiegnięciu 50 maratonów w ciągu 50 następujących po sobie dni. Każdy w kolejnym stanie USA. Pamiętajmy, że był to rok 2006!! Książka w USA ukazała się w 2009, zaś w Polsce dopiero w 2015. W tym czasie sporo się zmieniło. Jakiś czas temu śledziliśmy 365 maratonów Anette Fredskov w Danii, a kilkanaście dni temu skończył się projekt Ryszarda Kałaczyńskiego z Wituni - 366 maratonów w 366 dni - wpisany do Ksiegi Rekorów Guinessa (każdy maraton na atestowanej przez PZLA trasie). Sam miałem przyjemność 5 razy biec z Rysiem. W świetle tych wyczynów 50 maratonów Karnazesa brzmi biednie. I kilkukrotnie w czasie czytanie książki porównywanie tego wyczynu do czegoś niewiarygodnie niemożliwego, dostępnego tylko dla herosów, traktowałem lekkim uśmieszkiem jednego z kącików ust. W Polsce rolnik biega 7 razy tyle w przerwie między karmieniem świń a pracą w polu. Wtedy zawsze, raz jeszcze przypominałem sobie, że to był jednak 2006 rok. A wtedy perspektywa była inna.

Wróćmy do książki "50 maratonów w 50 dni". Cały początek przygotowań do przygody 50/50, o tym jak rodziła się ta idea w głowie Karnazesa i jak z początkowo planowanej rodzinnej eskapady przemieniła się w wielkie tourne pod patronatem The North Face, tę część czytało się lekko i przyjemnie. Zastanawiałem się jednak jaki trick zastosuje autor aby związać czytelnika nicią zainteresowania i przebrnąć z nim przez opisy 50 kolejnych maratonów. Zadanie karkołomne. Kto byłby w stanie przeczytać opisy 50 podobnych do siebie biegów? I czy uda się Deanowi znaleźć ciekawe różnice między nimi?

Miałem nadzieję, że ta książka będzie trochę jak western. W dzieciństwie uwielbiałem książki Wiesława Wernica opisujące zmagania traperów po amerykańskich dzikich i ogromnych przestrzeniach. Chętnie wczytałbym się w 50 różnych opisów amerykańskiej przyrody... Ale niestety Dean biegał głównie ulicami. W weekendy były to maratony masowe, a w ciągu tygodnia małymi grupkami (średnio po 50 osób) biegał w asyście policji często po trasach, na których w inne dni odbywają się regularne maratony. Mało było w tych opisach przyrody, a sporo asfaltu.

Innym sposobem zaciekawienia czytelnika mogłoby być zagłębienie się w historie i motywacje do biegania zwyczajnych szarych ludzi spotykanych na trasie. Takich historii jest kilkanaście, często o osobach, które pierwszy raz mierzyły się z tym dystansem. Wszystko jednak jest zbyt powierzchowne. Szary człowiek, który decyduje się biegać 42 km niesie ze sobą niesamowite opowieści. Ale nawet te kilka godzin spędzone razem na trasie to za mało aby je wszystkie opowiedzieć, zapamiętać i opisać.

Dean Karnazes wybrał jeszcze inny sposób na opis 50 maratonów. Każdy z nich, jeżeli nie był na tyle wyjątkowy aby go opisać, stawał się przyczynkiem do podzielenia się jakiś ogólnym tematem dotyczącym biegania. Pisze więc o swojej diecie (paleo), sposobach na odciski, psychologii biegania, planach treningowych, regeneracji, o wychowaniu fizycznym w szkołach, motywacjach, celach.... itd itp. Szkoda, że te tematy także poruszone są powierzchownie.

Może jestem rozpieszczony, a może po prostu przyzwyczajony, bo kiedy czytam tak rewelacyjne pozycje o bieganiu jak "Szczęśliwi biegają ultra" czy "Urodzeni biegacze" oczekuję od każdej książki szerokiego i detalicznego zgłębiania poruszanych tematów. Dean niestety wszedł w napisanie poradnika w amerykańskim powierzchownym stylu opartego na kręgosłupie projektu The North Face 50/50. Od kiedy zorientowałem się, że nie jest to zapierająca dech w piersiach lektura o heroicznych bojach w westernowej scenerii czytałem ją na raty, po kilkanaście stron przed snem. Trochę rozbudziłem się na samym końcu. Ostatnie 70 stron przeczytałem za jednym razem, a im bliżej było końca tym bardziej zastanawiałem się co będzie potem. Co Dean zrobi kiedy ostatni maraton, w Nowym Yorku dobiegnie końca? Książka z "poradnikowej" znów stałą się bardziej przygodowa. A zakończenie może zaskoczyć. Jest mocne, szczere, ale bez patosu. Jak myślicie, co robi człowiek, który właśnie przebiegł 50 maratonów dzień po dniu? Nie zdradzę zakończenia.

2 komentarze:

  1. Książka uczy o determinacji która jest ważna podczas każdego rodzaju sportu

    OdpowiedzUsuń
  2. Człowiek jest niesamowity. Nie wiem jak bardzo wyszkolony musi być jego organizm. Zawsze zastanawiałam się kiedy on uzupełniał niedobory kaloryczne. Nie słyszałam o tje książce i chyba przeczytam z czystej ciekawości.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy