Nie śledziłem zapowiedzi tej książki. Nie zapisałem się w przedsprzedaży. Nie miałem nawet wielkiej ochoty jej kupować, bo patrząc na okładkę i czytając krótkie opisy na stronie wydawnictwa wydawała się po prostu emocjonalnym zapisem dwojga ludzi, którzy biegają po górach. Ot takie spojrzenie na ultra oczami innych. Coś jednak pchnęło mnie do jej zakupu w dniu premiery i już dzień później odebrałem przesyłkę w paczkomacie.
Myliłem się jednak baaardzo. A z każdą kolejną kartką oczy otwierały mi się z coraz większym niedowierzaniem, że na naszym polskim podwórku powstała książka tak GENIALNA, zaskakująca, napisana świetnym językiem i przede wszystkim szczegółowo opisująca tyle aspektów biegów górskich. Jestem oszołomiony taką mnogością wartościowych dygresji ciągnących się meandrami kolejnych stron.
To nie jest - jak można domniemywać ze streszczenia - historia dwojga ludzi, którzy postawili pasję ponad dom i kredyt by biegać 100 km w ciągu jednego dnia. To jest coś znacznie więcej. Magda i Krzysztof nie poszli na łatwiznę i pisząc tę książkę nie skorzystali z kuszącego i łatwego wyjścia na pierwszy plan i pisania wyłącznie o sobie. Choć ich historia jest tak barwna i tak ciekawa, że z pewnością i taka książka mogłaby też powstać. Jednak ich losy stały się wyłącznie klamrą do pokazania nam czegoś znacznie więcej. We wszystkich znanych mi książkach o bieganiu praktycznie tylko Christopher McDougall w Urodzonych Biegaczach potrafił usunąć się na dalszy plan i opisać historię poszukiwań Caballo Blanco będącą jednocześnie bardzo szeroką opowieścią o świecie ultra i jego bohaterach. Magda i Krzysztof zrobili to samo. I zrobili to także w wymiarze międzynarodowym.
Zaczynamy kilkanaście lat temu, kiedy biegi ultra nie były jeszcze tak popularne, a świat bawił się w adventure racing, przechodzimy przez początki biegów ultra, jesteśmy na trasie bicia rekordu trasy Głownego Szlaku Beskidzkiego z Maćkiem Więckiem, kibicujemy przy ataku na rekord w Biegu Rzeźnika, ale bardzo szybko ruszamy z bohaterami w świat, na Maraton Piasków, spędzamy 2 miesiące w namiocie pod Chamonix z Kamilem Leśniakiem przygotowującym się na UTMB, z Darkiem Strychalskim roztapiamy się w skwarze Badwater. Pokonujemy zatopione w wyspiarskich mgłach Bob Graham Round. Chwilę później siedzimy przy stoliku twarzą w twarz i rozmawiamy ze Scottem Jurkiem o tym jak wygląda motywacja człowieka, który w ultra osiągnął wszystko. Nagle jesteśmy w Boulder, w stanie Kolorado, u podnóża gór skalistych - w Mekce światowych biegów ultra i mamy taki oto widok przez okno.
W międzyczasie połykamy cały rozdział o żywieniu. Ale bez religii wege jak w Jedz i Biegaj Scotta Jurka. Zasiadamy do śniadania, na które do wyboru mamy kaszankę z jajkami, pół kostki masła albo omlet z owocami. Jest też i rozdział z perspektywy organizatora biegów i ogólnie robieniu na bieganiu biznesu, a raczej o nie-robieniu biznesu na bieganiu, bo wśród osób tak zakręconych na punkcie swojej pasji zawsze zajdą się tacy, którzy będą pracować latami za stawkę 1 PLN za godzinę. Jest o motywacjach, jest o aspekcie posiadania rodziny. Przykład Gediminasa Griniusa pokazuje, że można, choć to trudne, jeździć na zawody z całą 4-osobową rodziną.
Szczęśliwi Biegają Ultra - to nie jest książka, którą warto czytać szybko. Jest jak 100 milowy górski wyścig. Nie warto przelecieć go w 20 godzin, bo zginą nam gdzieś widoki po drodze. Ja czytałem ją tydzień, po kilkadziesiąt stron dziennie. Czytałem powoli i dokładnie, bo już po kilkunastu pierwszych stronach byłem pewien, że mam przed sobą coś rewelacyjnie napisanego i do bólu autentycznego. Z tego powodu nie chciałem aby jakiś akapit, jakaś myśl zwyczajnie mi umknęła. To nie jest książka na zaliczenie. To jest książka na chłonięcie tak jak zachód słońca na 60-tym kilometrze Łemkowyna Ultra Trail. To jest książka, której nie warto czytać tylko jeden raz.
Chciałbym na koniec jeszcze dodać o języku, którym jest napisana. Magda i Krzysiek poza tym, że wiele przeżyli sami, a drugie i trzecie tyle przegadali z bohaterami swojej książki i te historie są ciekawe same w sobie, to poza tym są świetnie napisane w sensie literackim. Wielokrotnie zatrzymywałem się i uśmiechałem przy nietuzinkowych i humorystycznych porównaniach.
Szczęśliwi Biegają Ultra ma w sobie syndrom "pierwszej płyty". Wiele wielkich zespołów latami komponuje i szlifuje swoje kawałki w garażu, a kiedy wreszcie dostają upragniony kontrakt eksplodują nagrywając płytę, na której kumulują całą swoją mądrość, naukę, doświadczenie, emocje. Płytę, która trzęsie ziemią. Jak The Doors w 1967 :) Magda, Krzysiek. Dziękuję.
Myślałem że blogerzy nie kupują książek :) tylko dostają :)
OdpowiedzUsuńCzasem dostają ;) Tę kupiłem, ale powyższą recenzją wygrałem w konkursie Galaktyki 5 kolejnych. Czytam 50 maratonów w 50 dni Karnazesa. Rysiu z Wituni mogłby napisać 7 tomów.
UsuńJa kupiłam książkę! Dołożyłam tym samym kilka groszy do pasji autorów :)
OdpowiedzUsuńSama przeczytałam ją szybko, ale na pewno będę do niej wracać.
Książka zostaje długo w pamięci i powoduje, że już wyszukuję dobrej kwatery, żeby gdzieś pobiegać w górach ;)
Nie zgadzam się tylko z językiem, jest mocno środowiskowy i zapewne odzwierciedla charakter autorów, to ich styl. Ciężko mi się jednak przez to momentami brnęło.
Tutaj kilka słów ode mnie:
http://agnieszkaantosiewicz.blogspot.com/2016/06/fascynujace-ultrawariactwo.html