wtorek, 4 października 2016

Me and my Adidas


Nie potrafię pisać recenzji butów. Nie lubię tego i nie znam się na tym. Tak samo jak nie robię zdjęć owsianki. Jeżeli miałbym pisać cokolwiek z obowiązku, albo po to aby narobić kliknięć - pewnie po trzech latach przestałbym pisać bloga. Trzy lata jakoś niedawno minęły, a pisanie wciąż sprawia mi przyjemność. To wciąż palce na klawiaturze gonią myśli, a nigdy odwrotnie.

Moje adidasy trafiły do bagażnika.

To symboliczne przejście. Nie chcę pozostawić tego faktu bez komentarza. Bagażnik to jeszcze nie grób, można stamtąd powracać - jak ostatnio moje Asicsy znane z wpisu Me and my Asisc. Jednak trafienie tam oznacza, że stają się butami "na wszelki wypadek". I dlatego należy im się właśnie teraz kilka zdań ode mnie.

Kiedy powinniśmy oceniać buty do biegania? Jakie recenzje są najwartościowsze? Dlaczego rynek butów utrwala przekonanie, że buty powinniśmy wymieniać do 500 km? Dlaczego tak często czyta się, że  nowe buty pękają/rozklejają się po 200-300 km?

Odpowiadając od końca: Może tak właśnie ma być? Może koncerny nie zarobią na nas, biegaczach jeżeli będziemy biegali w jednych butach 3000 km i nadal będą się nadawały do użytku? A modele pękające po kilkunastu biegach to po prostu kontrolowane zużycie wpisane w budżet przez księgowych. Tym bardziej jedyne wartościowe recenzje butów, to takie, pisane po długotrwałym użytkowaniu, zajechaniu i zamęczeniu podeszwy, zapiętka, cholewki i języka. Testowane 500 razy na każdym rodzaju piasku/błota/asfaltu/kałuż/nierównych chodników i pieńków ukrytych pod runem leśnym. Jednym zdaniem - buty powinniśmy oceniać tak jak Waldek Miś

 


Takie właśnie są moje Adidasy Response Boost. Kupiłem je w marcu 2015 roku. Były trzy powody dlaczego wybrałem akurat takie:
  1. Joszczak jakiś czas wcześniej kupił sobie Glidy i wyglądał na zadowolonego
  2. Kiedy jeszcze były w full price po prostu je przymierzyłem. Gdybym się znał na butach tak jak na rocku progresywnym pewnie bym opisał teraz pełen zachwytu 20-centymetrowy akapit. Ograniczę się do słów: były wygodne tak, jakby ktoś projektował je na podstawie odlewu mojej stopy
  3. Późną zimą wskoczyły na taką promocję, że kupiłem je za ~200 PLN


Patrząc na statystyki na endo i odejmując dystanse przebiegnięte na zawodach w górach wychodzi mi, że zrobiłem w nich pomiędzy 3500 a 4000 km. Przez ten czas:
  • nigdy nie zrobiły mi krzywdy, choć miałem je na nogach nawet przez 24 godziny non stop w ruchu (150 km na Hel)
  • nie zaczęły się w żadnym miejscu rozklejać ani rozrywać
  • dzięki temu, że nie mają siateczki tylko taki bardziej spójny materiał biegnąć w nich 17 km plażą między jeziorem Łebsko a Bałtykiem tylko 1 raz wysypałem z nich piasek
  • prałem je tylko jeden raz, bo zazwyczaj czyściły się same na deszczu albo w kałużach
  • w ostatnie wakacje przestałem używać skarpetek i o dziwo nie miałem ani jednego otarcia 
  • 1000 razy zawiązywałem w nich sznurowadła - średnio raz na 4 kilometry :)


* * *
Wszystko to co powyżej - napisałem wczoraj, ale nie dokończyłem wpisu zostawiając sobie puentę na dzisiaj. I kiedy zacząłem jej szukać - okazuje się, że jej nie ma. Nie kupiłem nowych butów, bo kiedy zawlokłem Adidasy do bagażnika, to przywlokłem Asicsy, które schowałem tam rok temu. Co więcej nie czuję kompletnie żadnej motywacji do chodzenia po sklepach i szukania nowych butów, skoro mam dobre dwie pary, każda z przebiegiem około 3500-4000 km. Może dokonałem w życiu dwóch dobrych wyborów, a może mimo swojej wagi mam jakiś styl biegania nie-niszczący butów. 

I w sumie cieszę się, że tak jest, że nie muszę chodzić po sklepach. W tym temacie mam akurat 100%-owo męskie podejście: kupowanie butów zostawmy kobietom :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy