piątek, 1 maja 2015
Kącik biegowego melomana: Red Hot Chili Peppers - Blood Sugar Sex Magik
Ani ćwierć wieku temu, kiedy ukazała się ta płyta, ani nigdy potem nie byłem fanem RHCP. Dużo muzyki z pierwszej połowy lat 90-tych po prostu umknęło mi wtedy, kiedy powinienem jej słuchać. W czasach licealnych skupiałem się przede wszystkim na budowaniu fundamentów muzycznych: The Doors, Janis Joplin, Jimi Hendrix oraz baaardzo dużo rocka progresywnego, głównie z wysp Brytyjskich: Pink Floyd, Genesis, King Crimson, Jethro Tull, Camel, Van Der Graaf Generator i mnóstwo mnóstwo innej muzyki z lat 70-tych. Kompletnie ominęła mnie grunge'owa histeria. Nirvana, Pearl Jam, Soundgarden... zupełnie nie rozumiałem tej muzyki. Nie słuchałem jej. Do tej pory muzyka "mojego pokolenia" jest mi w pewnym sensie obca. Ale od tej reguły jest kilka wyjątków. Jednym z nich jest płyta Blood Sugar Sex Magik - Red Hot Chili Peppers.
Jesień 1991 roku. Nikt nie spodziewał się, że ten zespół za kilka lat będzie królował na wszystkich domówkach i potańcówkach za sprawą Californication i Otherside mocno ocierając się o pop. Pamiętam, że kupiłem tę płytę na dwóch pirackich kasetach w księgarni w Pruszczu Gdańskim. To były czasy, kiedy pirackie kasety sprzedawało się całkowicie legalnie dosłownie na każdym rogu. Kasety były wtedy bardzo tanie. Wydaje mi się, że ich koszt był porównywalny z ceną jednego piwa. Dlatego można było trochę poeksperymentować kupując nieznaną muzykę i nie narażać się na mocne obciążenie skąpego licealnego kieszonkowego.
Blood Sugar Sex Magik to był taki strzał. Muzyka zupełnie nie z mojej bajki, ale tak wciągająca i tak frapująca, że ustawiłem ją w mojej głowie poza wszelkim schematem. Gdybym chciał jakkolwiek skategoryzować tę płytę musiałbym pisać o mariażu heavy metalu i funku. I niby jak miałoby mi się to spodobać? Miłośnikowi rocka progresywnego? A jednak...
Na czas nagrywania Blood Sugar Sex Magik muzycy wynajęli dom, którego pierwszym właścicielem był Harry Houdini - najsłynniejszy iluzjonista w historii. I musiał być to nawiedzony dom. Ta płyta to genialna iluzja, całkowite wyjście poza schemat w jakim Red Hotci siedzieli wcześniej i w jaki niestety weszli później. To nie jest metal, punk ani funk. To jest po prostu muzyka, która potrafi dotrzeć do serca.
Tak jak już wspominałem, żadna późniejsza płyta RHCP nie była już taka twórcza. Wiem, że wielu się ze mną nie zgodzi, ale zamiast się rozwijać i eksperymentować, postanowili tworzyć pod publiczkę, grać koncerty, odcinać kupony i trzaskać kasę. Z tego powodu jest to dla mnie zespół jednej - ale za to genialnej - płyty: Blood Sugar Sex Magik.
Wybierając dziś muzykę do biegania grzebałem w rankingu 500 najlepszych płyt wszechczasów wg Rolling Stone. Zatrzymałem się na miejscu 310. To zbyt odległa pozycja dla tej płyty. Biegłem z nią przez 12 kilometrów. Raz padał deszcz, raz wychodziło słońce. Biegłem przy dwupasmowej drodze, nadmorską promenadą, po drewnianym molo nad Bałtykiem oraz środkiem parku mijając lokalnych pijaczków z piwem w ręku. Taka właśnie jest ta płyta. Pełna różnic, ale zamknięta w doskonale dopełniające się 73 minuty muzyki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz