wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie roku 2013 - część 1: Najlepsze Buty Biegowe

Przymierzając się do tego podsumowania przejrzałem swoje zdjęcia z wakacji w 2012 roku i przez chwilę wydawało mi się, że byłyby one idealną prezentacją graficzną tego co dało mi rok 2013 poprzez bieganie. Ale jeszcze trochę za bardzo mi wstyd tej 130 kilogramowej wersji siebie... jeszcze na to nie pora.

Zróbmy więc klasyczne podsumowanie, bez roztkliwiania się nad tym ile przebiegłem kilometrów, ile schudłem kilogramów i w ogóle i jak to bieganie zmieniło moje życie.

Podsumowanie będzie składało się z następujących części:

Na początek podsumowanie tego w czym biegałem w 2013 roku.

NAJLEPSZE BUTY BIEGOWE


  • Miejsce 1 - Kalenji Ekiden 50



czwartek, 26 grudnia 2013

Radio K.A.O.S. - czyli świąteczny bieg morsa


Zapewne nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że Pink Floyd to mój zespół nr 1. To zespół nr 1 dla połowy ludzi, których znam. O czasu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem The Final Cut - 20 kilka lat temu zakochałem się bez granic w tej Watersowej części Pink Floyd.

Pierwsza solowa płyta Rogera Watersa - The Pros & Cons of Hitch Hiking to muzyczny opis snu, który ma miejsce między 4:30 a 5:11 w nocy. Płyta została wydana 30 kwietnia 1984 roku. Za 4 miesiące będzie jej okrągła 30 rocznica. Mam ochotę wybiec ze słuchawkami na uszach dokładnie 30 kwietnia 2014 o 4:30 i złożyć biegowy hołd dla Watersa. A może większą grupą z boomboxem na plecach i Pros & Cons w głośnikach? :)

Dwa pierwsze akapity to przydługa dygresja dotycząca płyt jakie kojarzą mi się ze Świętami Bożego Narodzenia. Każda z nich wiąże się z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Na Święta dostałem m.in. wspomniane Pros & Cons of Hitch Hiking - Rogera Watersa, 9 Lives To Wonder - The Legendary Pink Dots, a rok później The Lovers tej samej grupy i Wildhoney - Tiamat. Jeszcze wcześniej Atom Heart Mother - Pink Floyd i Pictures At An Exhibition - EL&P.

Od lat nie dostaję już płyt. Te które lubię - już mam, a nikt z moich bliskich nie jest na tyle odważny, aby zaryzykować i kupować mi nową muzykę :) Może poza wyjątkiem mojego przyjaciela od dawnych dawnych lat - Adasia (100 lat z okazji wczorajszych imienin!), który od czasu do czasu podrzuca mi kilka nowych nazw i patrzy jak węgorz czekający na reakcję.


W te święta zaplanowałem dwa biegi. Pierwszy, Wigilijny, samotne 15 km z Arcade Fire w słuchawkach. Miałem przy sobie tylko płytę The Suburbs. To jeden ze strzałów od Adama, któremu w zawoalowany sposób daję znaki, że się podoba :) Dalekie echa czegoś fajnego, tak pisałem, ale naprawdę od kilku dni jestem jak uderzony obuchem w głowę po jedynym jak na razie przesłuchaniu The Reflector.

W okolicach południa, w Wigilię, wiedząc, że wszystkie obowiązki zostały wykonane jak trzeba, ze spokojną głową podjechałem samochodem do Charzyków, i stamtąd wybiegłem 7,5 km przed siebie wzdłuż brzegu jeziora + powrót. Trochę źle oceniłem swoje tempo i The Suburbs skonczyło się na 13 km. Powinienem biec albo krócej albo  szybciej :)

piątek, 20 grudnia 2013

"Hej mała, kąpałem się w Bałtyku... w grudniu... po ciemku..." czyli Nocny Bieg Morsa V

Układ świąt w tym roku jest idealny dla pracowników, ale fatalny dla pracodawców. 20 grudnia to dla wielu ostatni dzień w pracy przed wyjazdem na święta, które  przy dobrej aranżacji czasu skończą się dopiero na Trzech Króli 2014.

W tym nastroju kilka dni temu rozpoczęliśmy planowanie V Biegu Morsa. Tradycyjna niedziela została poddana w wątpliwość już na samym początku dyskusji. Sobota rano? OK. Niech będzie. Ale 5 rano. Michał skonstatował, że musimy zabrać czołówki.... i doszło do nas, że bieg o 5 rano w grudniu jest równoznaczny z kąpielą w Bałtyku... po ciemku. Jedno zdanie, które napisał Dominik sprawiło, że nie sposób już było się z tego pomysłu wycofać.

" podchodzisz do laski w barze i mówisz beznamiętnym głosem: kąpałem się w morzu w grudniu, po ciemku"

wtorek, 17 grudnia 2013

Bieg morsa IV - nowa trasa

Ostatnio z kilku ust usłyszałem, że za dużo piję, bo jak piszę coś o bieganiu, to zawsze zaczyna się od tego, że pierwsze kilometry trzeźwiałem. Prawda jest trochę inna, po prostu większość biegów wartych opisania ma miejsce w weekend, a weekend... wiadomo...

W weekend przeprowadzka. Pół piątku i całą sobotę robiłem coś pomiędzy spacerem farmera a wyścigiem po schodach. Idealny trening siłowy!

Pomimo pewnych organizacyjnych trudności (Dominik w Bydzi, Jarek tłumaczy, że nie ma miejsca w nodze na mięśnie, więc nie może za daleko wybiegać) Michał postawił mnie pod ścianą ucieleśniając wcześniejsze luźne pomysły. "Samochód odstawiony na Zaspę" - zakomunikował mi w sobotę wieczorem. "Po drodze trochę błotnych rzek do połowy łydki, ale damy radę".

OK, nie ma wyboru. Niedziela rano, jak w każdą niedzielę: budzik na 7:00, niedzielny strój przygotowany dzień wcześniej i w drogę. Tym razem postanowiliśmy pobiec nad morzę trochę okrężną trasą. Przez poligon i dalej w dół Doliną Radości aby wybiec w Oliwie przy zoo i stamtąd prosto do morza.

Początek był... bardzo trudny. Po pierwszych 2 km chciałem krzyczeć: "GDZIE SĄ SCHODY TRZEŹWOŚCI!" Schodów nie było, tylko błoto, błoto i błoto. Po 4,5 km w umówionym miejscu czekał na mnie Michał. Ponieważ (z racji błotnego tempa) trochę się spóźniłem Michał jak przystało na runnera zmarzł bo się rozciągał zamiast truchtać w miejscu ;)

Ruszyliśmy razem. I wtedy okazało się, że to co nazywałem do tej pory błotem miało tyle wspólnego z prawdziwym błotem co podtynkowy geberit ma wspólnego z Niagarą.


Przecinając budowaną linię kolei metropolitalnej stwierdziłem, że Kalenji Ekiden 50 z Decathlonu to są najlepsze buty świata. W żadnych innych butach nie przebiegłem tyle co w nich. Żadne buty nie są w stanie tyle zrobić co one. Są jak Łada Niva - najlepszy rosyjski samochód terenowy. Żaden Jeep, żaden Land Rover nie pokona z taką pewnością i z takim oddaniem i w takiej cenie (!) trasy przez wschodnie bezdroża. Co więcej w nich przebiegłem 3 z 4 moich maratonów. I była to kwestia wyboru między nimi a Asicsami, które kompletnie mi nie leżały. I dlatego dalej leżą w szafie.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Domowe mleczko kokosowe




Zainspirowany buteleczką Dominika z wczorajszego biegu Morsa kupiłem dwa orzechy kokosowe. Biorąc pod uwagę, że jeden kokos kosztował mnie 1,79 PLN a można z niego zrobić 1 litr mleka, okazuje się, że mleko kokosowe, które do tej pory traktowałem raczej jako rarytas przy okazji gotowania czegoś w orientalnym stylu, jest całkiem tanie, a wręcz tańsze od mleka zwierzęcego.

No to do dzieła! W orzechach trzeba wyczuć miękkie miejsce, które można przebić śrubokrętem i przez słomkę wypić wodę kokosową. Jak widać na zdjęciu powyżej amatorzy znaleźli się szybko. Woda kokosowa ma bardzo zbliżony skład do izotoników, co więcej, można powiedzieć, że jest najlepszym z  naturalnych izotoników. Muszę to kiedyś zastosować w praktyce :) Ustawię mój team techniczny na półmetku jakiegoś biegu z kokosami :)


Następnie kokosy rozbija się młotkiem, ściera na wióry miąższ ze środka (ja użyłem takiego elektrycznego narzędzia), powstałe w ten sposób wiórki zalewa ciepłą wodą (0,6-1 litr na kokosa) i miksuje w blenderze. Po kilku minutach powstałą zawiesinę wyciskam przez gazę. Szokujące - ale naprawdę powstaje fantastyczne mleko kokosowe!


Powyższa relacja została zainspirowana dyskusją z Dominikiem w czasie powrotu z Biegu Morsa oraz linkiem z komentarza z poprzedniego wpisu: http://www.zdrowemotywacje.pl/jak-zrobic-mleko-kokosowe/

W najbliższym czasie poeksperymentuję z domowym mlekiem ryżowym albo sojowym. 

niedziela, 8 grudnia 2013

Manifest biegacza-bloggera, tydzień z orkanem i III Bieg Morsa

Najgorsze co mogłoby się wydarzyć, w kontekscie pisania bloga biegowego, to stać się jego niewolnikiem. To znaczy pisać smętne posty o tym, że biegałem rano, albo biegałem wieczorem, pobiegłem w lewo, albo w prawo, czułem się fajnie, albo niefajnie a i tak praktycznie nic się nie wydarzyło.

Dlatego postanowiłem zmaterializować w słowach mój manifest biegacza-bloggera. Moja idea pisania zakłada, że będę:

  • Opisywać fajne zawody, w których wziąłem udział.
  • Opisywać niezwykłe treningi, które sam dla siebie nazywam zawodami i jako takie traktuję. Mam na myśli takie biegi jak Maraton dookoła Wdzydze, Amber Maraton, Biegi Morsa
  • Opisywać biegi dookoła jeziora. To tytularny obowiązek tego bloga. Częśc z nich zawiera się także w punktach powyżej
  • Pisać o muzyce, której słucham podczas samotnego biegania, która często motywuje mnie do wyjścia na scieżkę. Wiem, że te wpisy absolutnie nie będą cieszyć się powodzeniem, bo nikt nie będzie tu szukał informacji o muzyce, ale ja akurat będę to robił nabardziej z głębi serca i one będą mi przynosić najwięcej radości. To mój najosobistszy manifest biegacza-melomana heh :)
  • Pisać o książkach, ale wyłącznie o tych związanych z bieganiem. Czytam praktycznie wszystko co wydaje Galaktyka w tym temacie i większość z innych wydawnictw.
  • Pisać o zmianie w mojej diecie. Od kiedy biegam, zmiany w diecie przychodzą samoistnie, organizm zaczyna domagać się innego jedzenia. Poza tym bohaterowie powyższego punktu także mocno inspirują.

piątek, 6 grudnia 2013

Spóźnione śniadanie - Appendix do II Biegu Morsa

Ten wpis czeka na swoją kolej od niedzieli i jest naturalnym uzupełnieniem Biegu Morsa II. Naturalnym, ale kompletnie nieplanowanym. Tydzien temu, kiedy wróciliśmy z Dominikiem z nad morza napisał do mnie Piotr, zapraszając mnie na pewne wydarzenie na FB. Wydarzenie kulinarne. Spóźnione Śniadanie organizowane przez Kolektyw Samo Dobro. Śniadanie 100% wegańskie. O godzinie 13:00 w Gdańskim Lofcie. Wejście 10 PLN albo własna wegańska potrawa. Jedzenie na zasadzie all you can eat.

Ponieważ od sierpnia tego roku mocno inspirowany Scottem Jurkiem i Richem Rollem eksperymentuję z wegetarianizmem a falami i weganizmem stwierdziłem, że ta propozycja jest dla mnie totalnie w punkt! Po 26 km biegu właśnie czegoś takiego potrzebuję!

Zapakowaliśmy się z całą rodziną i godzinę później byliśmy na miejscu. Loft był pełen ludzi. 100 lekko licząc. Myśle, że każda normalna restauracja może tylko marzyć o takim społecznościowym ruszeniu i takiej frekwencji. Jedzenie było feerią inspiracji. Począwszy od trzech rodzajów hummusu, poprzez bardzo ciekawe zapiekanki warzywne, polskie curry, placki z cukinii,  zupę z fasoli mung, kuskus z kalafiorem czy genialną pastą fasolowo-śliwkową i wiele wiele innych.

Ja wiem, że weganin to nie osoba co je pomidory z ogórkiem. Sam eksperymentuje już od kilku miesięcy. Ale spóźnione śniadanie dało mi takiego kopa do przodu, co kolejne kilka miesięcy szperania za przepisami w internecie.

Praktycznie cały tydzień odtwarzam dania z ostatniej niedzieli i z niecierpliowścią rozglądam się za kolejnym spóźnionym śniadaniem.

niedziela, 1 grudnia 2013

II Bieg Morsa

II Bieg Morsa przez chwilę stał pod znakiem zapytania. Michał chyba nie dojechał z Miłomłyna, a na pewno rano nie był pewny gdzie jest, Jarek napisał, że ma wolne, ale wieczorem wyjeżdża więc musi odpocząć. Ja budząc się o przed 7-mą rano, słysząc jak przez ciemną grudniową noc ponuro zawiewa wiatr także miałem spore wątpliwości patrząc na przygotowany ręcznik i kąpielówki. Czy ja mam na pewno wszystko w porządku z głową?

Najłatwiejszym i sprawdzonym sposobem na rozwiewanie wątpliwości jest po prostu przestać o nich myśleć i działać zgodnie z opracowanym planem. Spakowałem plecak, zjadłem śniadanie, włączyłem endo i wybiegłem na umowione spotkanie z Dominikiem. Naszym celem było dobiec do morza i zmieścić się w 12 km. W linii prostej jest nawet mniej, a biegnąc ludziom przez podwórka, place zabaw, chaszcze i przecinając ulice poza skrzyżowaniami jest to teoretycznie możliwe. Problem polega jednak na tym, że aby zmieścić się w 12 km trzeba: a) wbiec schodami trzeźwości na Suchanino b) nie zgubić się na Suchaninie. Dziś nam to drugie nie wyszło i zaliczyliśmy nadprogramowe zwiedzanie, połączone w późniejszym odcinku trasy także ze zwiedzaniem naszej ukochanej uczelni: Politechniki Gdańskiej. Nie było mnie tam niemal 15 lat. Wspomnienia są mocne.
Tyle tylko, że na pamiątkowym zdjęciu wyszliśmy jak menele po nocy w rurach ciepłowniczych, jak złomiarze, tyle, że wózek ze złomem nie wszedł w kadr. Chyba trzeba lepiej zadbać o nasz biegowy look, bo samym sportem serc naszych kobiet (żon i córek oczywiście) nie zdobędziemy :D