środa, 21 sierpnia 2019

Dzień 24 - Automatyka i mechanika


Schudłem kilka kg od kiedy biegam według planu. Nie jest to jeszcze 7 z przodu, o tym z pewnością bym się pochwalił w osobnym wpisie, ale biję swoje własne rekordy. Próba jednoczesnego zrzucania wagi i trzymania się ostrego (jak dla mnie) planu treningowego to trochę takie balansowanie na bardzo wąskiej granicy tolerancji. Zupełnie jak w Czarnobylu. Za bardzo zjadę w dół z dietą => będę męczył się na treningach. Z drugiej strony będę dostarczał tyle kalorii ile spalam => nie zobaczę talizmanu na wadze zaczynającego się cyfrą "7".

W przypadku treningu plan jest mega prosty. Robię Książkiewicza i nie zastanawiam się nad niczym. Co najwyżej obserwuję i zapisuję w dzienniczku dni które mnie męczą i dni, kiedy rwę do przodu jak jeżozwierz w Toskanii.

W przypadku diety - wszystko jest w mojej głowie. Stawiam na to, co się sprawdziło, czyli mój ulubiony flexitarianizm. Dieta oparta na strączkach, kaszach i warzywach/owocach. Ale od czasu do czasu indyk czy ryba nie są niczym złym. No i jeszcze ciasto ze śliwkami upieczone przez moją żonę nie jest niczym złym :)

W przypadku głowy - ciągle multum wątpliwości. Nie boję się ciśnienia w balonie. To już nie ma znaczenia. Kto ma wiedzieć, że nakręciłem się na łamanie trójki ten wie. Kto ma trzymać kciuki ten będzie trzymać, a kto się uśmiechnie do 3:01 ten się uśmiechnie. To nie zmieni mojego nastawienia.

Wątpliwości są wciąż te same. Realizacja planu nie daje gwarancji. Moje marzenia oparte są o bardzo niewielki margines błędu. Czasami myślę, że tego marginesu po prostu nie ma. Szykuję się na 2:59:59 i nawet jedno błahe potknięcie zamienia plan  w 3:01.

A teraz kartka z dzienniczka. Ostatnią skończyłem tak:

Dzień 17. Idę zrobić podbiegi w słońcu.

a potem było tak:

Dzień 18. Najbardziej stresują mnie czwartki. Bieg ciągły w II zakresie. Tym razem 10 km czyli mniej niż 1/4 maratonu w tempie maratońskim. Czemu się tego boję? Może dlatego, że jakakolwiek niemoc przy tym tempie rozbiła by moje morale? Przecież czasem zdarzają się takie dni, kiedy nic nie wchodzi jak powinno. Tym razem jednak weszło bardzo poprawnie, choć byłem trochę wymęczony kibicowaniem na trasie Maratonu Solidarności.


Ten najszybszy kilometr najprawdopodobniej zrobiłem częściowo z Piotrem Smalcem, który na tym samym okrążeniu trenował 1000-metrówki.

Dzień 19 - wolne.

Dzień 20 - interwały na parkrunie (opisałem je osobno)

Dzień 21 - długie wybieganie, starałem się trzymać tempo ~5:00 przez 24 km. Minęło szybko. Słuchałem podcastów do nauki angielskiego i dwa razy spotkałem Baranowskiego, co sobie robił 1000-metrówki. Nie pogadaliśmy, ale było miło i kurtuazyjnie. Zjadłem dwa żele z Lidla, ale nie bardzo wiem co mam oceniać w żelach. 24 km w tempie 5:00 mógłbym też zrobić na szklance wody.

Dzień 22 - easy, easy i kilka interwałów. Fajny trening, jak biegałem bez planu to sam sobie bardzo często robiłem takie intuicyjnie. Na małym bajorku ilekroć mijałem biegającą w przeciwnym kierunku Adrianę, to jakoś się tak bardziej prężyłem i trochę przyspieszałem. W końcu moje "easy" doszło do 4:30 min/km a nogi aż prosiły się o te interwały. W szybkich odcinkach interwałów rozpędzałem się do 3:10 min/km i byłem niewyhasany jak zając. Mega pozytywny trening.

Dzień 23 - easy 12 km. Mam pewien niepokój, który trochę rozwiał w dzisiejszym wpisie poranny biegacz. Wg planu easy to ~5:10 min/km. I czasem faktycznie tak jest. Ale czasem, kiedy nie patrzę na zegarek, easy zaczyna się już na 4:30. Nogi lecą jak sprężyny, oddech spokojny, miarowy, gdybym miał z kim rozmawiać, to bym rozmawiał, pełna kontrola nad techniką, chęć przyspieszenia hamowana rozsądkiem. A kilometry lecą pomiędzy 4:25 a 4:45. Czuję się easy jak w niedzielny poranek. Ale czy to nie jest łamanie planu?

Dzień 24  - easy 8 km + 10 podbiegów + 2 km. No i się doigrałem. Tempo 5:10 min/km ale czemu moje Altry są z ołowiu? Przyjemność na poziomie zero. R.E.M. w słuchawkach to najlepszy element tego treningu. Po 4 km po prostu się zatrzymuję. Włączam pauzę w endomondo, słucham R.E.M. i patrzę się bez sensu na zachód słońca. Jestem zmęczony. Gdyby nie plan, to poszedłbym do domu, ale mam przed sobą jeszcze kilka km biegu i 10 podbiegów. Odpoczywam może 5 a może 15 minut. Zaczynam biec dalej, w tym samym tempie, ale już jakby lepiej, lżej. Podbiegi robię bez problemu. Nie liczę ich, nie umieram, choć wbiegam całkiem żwawo. Ostatecznie zamiast 10 robię 11.

jutro dzień 25.... bieg ciągły.... czy ponownie będzie strach a potem euforia?

6 komentarzy:

  1. Same biegi ciągłe dobrze jest pobiegać w stałym tempie od początku do końca, bez finiszowego kilometra. Równo jak w zegarku. Czujesz że mogłeś szybciej i był komfort? Za tydzień podkręć tempo o kilka sekund. Poczucie delikatnego niedosytu po ciągłym to prawidłowy objaw.

    Utrzymywanie stalego tempa na ciągłych rodzi z czasem pewien głód mocnego finiszu, i jak po paru tygodniach w planie pojawia się BNP - to jest ten czas żeby się "najeść" i to do syta:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to spieprzyłem 3 sesje biegów ciągłych, bo wczoraj także zrobiłem sobie finiszowy kilometr :) I to jeszcze ciągnąc za sobą wirtualny sztandar z jak widać niezrozumianym przeze mnie poprawnie hasłem Porannego Biegacza "Jak bardzo tego chcesz?"

      Patrząc na plan BC już będzie niewiele, za to wchodzi WT i BNP. BNP się nie boję, ale zrobić 4 powtórzenia po 3 km w tempie 4:00 wywołuje lekki stres na samą myśl.

      Usuń
  2. Nie chciałem aby to tak zabrzmiało - ale wrociłem też do komentarza w ktorym o tym pisałem i było to o BNP.

    Daleki byłbym od stwierdzenia że spieprzyłes te ciągłe. Pobiegłes je bardzo dobrze. Spieprzone są gdy tempo spada, a w Twoim przypadku tak nie było.

    Pobój się trochę tych BNP. Jeśli w ogóle nie robią na Tobie wrażenia, to może tempo jest już zbyt komfortowe. Ne ostatnich kilka kilometrów to powinna być już rzeźba i dyskomfort, oczywiście z celebracją 1km na koniec:)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie robią wrażenia z tego powodu, bo znam już potwora. BNP jest takim ambitnym treningiem naturalnym. Wiele razy po prostu biegając bez żadnego planu lubiłem sobie przyspieszyć, i jeszcze trochę przyspieszyc i jeszcze... w koncu dochodziłem do granicy, gdzie już była rzeźba.

      Natomiast takich tempówek 4x3km po 4:00 po prostu nie robiłem NIGDY, nigdy w życiu.

      Usuń
    2. To dla mnie zawsze było takie wyblakłe BNP. Prawdziwe BNP to takie gdzie (poza rozgrzewką) od poczatku nie jest bardzo łatwo - czyli zaczynasz od tempa WB2, potem WB3 które już jest srogim wpierdolem i jeszcze ten kilometr na koniec. Jak łamałemm trójkę to dochodziłem do układu 9WB2+8WB3+1max.

      Oczywiście dojście do takiej długości BNP to też kilka tygodni, nie od razu 18 kilosów i nie od razu tyle km WB3 w nim.

      Usuń
    3. Hehehe, jak kiedyś utracę wiarę w siebie, bo będę wiedział kiedy i przez kogo :D :D :D

      Usuń

Podobne wpisy