środa, 14 sierpnia 2019

Dzień 17 - Darkness

Szybko ten czas leci. Czuję, że dopiero zaczynam ten swój marsz na Poznań, a tutaj już 17-sty dzień. Po jednodniowej przerwie w piątek już w sobotę z samego rana musiałem wdrażać plan B. Przez cały tydzień biegałem przed odbiorem syna z przedszkola albo wieczorem podrzucałem komuś całą trójkę W sobotę miała wrócić już żona. Miało być łatwiej. Ale... utknęła na lotnisku gdzieś daleko...


Wskoczyłem w buty, cicho wymknąłem się z domu, jeszcze przed 6-tą rano. Wydawało mi się, że dzieciaki się nie obudzą, a nawet jeżeli to najstarsza córka wpadnie na pomysł aby do mnie zadzwonić. Biegało się rewelacyjnie. 14 km w tym interwały. Kiedy ostatni raz czułem ten jesienny poranny chłód, który Adam Baranowski doświadczył dopiero dziś rano? Wpadam do domu po 70 minutach, cicho na placach, mam nadzieję, że nikt jeszcze nie wstał i co widzę? Cała trójka siedzi na tabletach i gra w Robloxa :)



Niedziela za to była dramatem. Nie skorzystałem z pobiegania rano (żona już wróciła :)) i postanowiłem zrobić swoje easy 22 km w południe. Wybiegłem oczywiście bez picia i tak sobie leciałem ścieżką na Pruszcz. Takie easy w tempie około 5:00 min/km. Powoli jednak czułem, że coś się dzieje... że jest coraz trudniej. I nagle na 12 km dosłownie jeb!!! Ostatni raz tak się czułem na 32 km maratonu. Trafiła mnie taka totalna ściana wyczerpania i bezsilności. Skręciłem na stację benzynową i wypiłem pół litra wody. Kiedy zacząłem biec dalej tempo spadło mi do 5:40 min/km i NIC nie byłem w stanie z tym zrobić. Człapałem, umierałem, walczyłem. Naprawdę daaaaawno bieganie tak mnie nie sponiewierało. Kiedy dotarłem do domu robiąc pełny dystans wyłącznie z poczucia obowiązku to miałem ochotę się wyrzygać. Zero sił. Leżałem przez 20 minut na podłodze i walczyłem z nudnościami. Może właśnie z tego powodu nie byłem potem zbyt rozmowny na Ognisku Kaszubskiej Poniewierki :)

Poniedziałek. Zerkam nerwowo na plan. WOLNE! Bardzo mnie to ucieszyło :)

No i wtorek. 12 km easy. Od rana przekładałem to wyjście. Z godziny na godzinę. W końcu zebrałem się jak już było ciemno. Włączyłem drugi album Van der Graaf Generator, który rozpoczyna się od utworu Darkness. Znów wszystko zagrało, znów było flow i miłość. No i jeszcze ta ciemność. Po ciemku biega się najlepiej. Naprawdę. W takich momentach tęsknię za jesienią.

Dzień 17. Idę zrobić podbiegi w słońcu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy