sobota, 7 lipca 2018

Wycieczka biegowa Czersk-Chojnice

Jak nie jestem do czegos przekonany, ale nie mam racjonalnego powodu, to intuicyjnie czuje, że jeszcze nie czas. 
Jak wiem, że czas nadszedł, to nie mam żadnych 'ale'

Dominik "Miyagi" Dagiel

Mi wydaje się, że od 4 lat jestem przekonany, że któregoś dnia pobiegnę z Gdańska do Chojnic. Z miejsca gdzie mieszkam bezpośrednio do miejsca, gdzie pół życia mieszkała moja żona. Ostatnie dni wskazywały, że to będzie teraz. Forma jest taka, że od 4 lat nie było lepszej, wakacyjna konstelacja zawożenia i odwożenia dzieci między koloniami a babciami sprzyja takim wyprawom, dzień jest długi a noc krótka, a przebiec 120 km bez zahaczania o noc można tylko w tych czerwcowo-lipcowych dniach.


I kiedy już miałem wszystko ułożone w głowie a jedynym zmartwieniem było, którą z trzech rozważanych tras wybrać, cała pewność siebie zaczęła się powoli sypać. Poczułem się trochę jak bohater Truman Show, który postanowił uciec z miasta:

  • Michał pyta, czy się nie boję. Ja się dopytuję czego mam się bać. No, że tego samego co się stało kiedyś na Szczecin-Kołobrzeg. Samotnie przebiegający biegacze zostali zaatakowani przez krewkich mieszkańców okolicznych wiosek wracających z dyskoteki. No i czy nie boję się, że zostanę podobnie obity albo potrącony Golfikiem...
  • Dwa dni temu jadąc drogą Kościerzyna - Nowa Karczma dostałem w szybę kamieniem spod koła TIRa. Widziałem go przez ułamek sekundy, odprysk i pajączek na 50 cm. Gdybym dostał nim w głowę biegnąc poboczem - mógłbym tego nie przeżyć. 
  • A najgorsze było to, że trzy dni temu siedząc w pracy przy kompie tak mnie nagle coś zakuło w kręgosłupie, że aż na kilka minut musiałem się położyć na dywanie. I pozostałości tej igły między kręgami czułem następnego dnia rano i kolejnego także. Wstając z krzesła przez pierwsze sekundy czułem się jak zardzewiały manekin. Czy to rozsądne robić 120 km w tym momencie? Przecież główna zasada biegaczy poddających bieg brzmi: "zdrowie przede wszystkim" :)

No i wtedy wyjeżdża mi Dominik z tym tekstem z nagłówka. Że jak przyjdzie czas, to nie będzie żadnego "ale". No dobra. Wygraliście.

* * *

Rodzina w Chojnicach od 2 dni. Budzę się o 5:30. Pakuję do plecaka biegowego litr izo zmieszanego z wodą, biorę porfel, czapeczkę na głowę... i to w sumie wszystko. Może jeszcze malutkie Kossy, ale nie używam ich przez całą podróż. 


Truchtam delikatnie 2 km na przystanek tramwajowy. I tutaj zdziwiłem się na dobre. Tramwaj dziś nie jeździ :) Po raz kolejny myślę o Truman Show. Nie zdziwi mnie nawet ewakuacja Dworca PKP. Kupuję bilet do Chojnic (14 zł z KDR!! ależ PKP jest tanie!) i postanawiam wysiąść tam, gdzie będę miał ochotę a resztę drogi przebyć na piechotę. Pierwsza przesiadka - Tczew. Niestety pociąg do Chojnic odchodzi niemal natychmiast, a miałem nadzieję, że sytuacja wymusi przystanek "parkrun Tczew". Ale o 9 rano jestem już gdzieś na wysokości Starogardu. Oglądam Kociewie przyklejony do okna. Pokonuję tę trasę samochodem setki razy, ale wtedy nie rozglądam się na boki, więc mam wrażenie jakbym widział wszystko pierwszy raz. 

W komórce sprawdzam hasło "trasa rowerowa Czersk-Chojnice". Fragment w gminie Czersk jest na 100% bo ktoś na jakimś forum żali się, że są dziury na trasie Czersk-Rytel. A kiedy wpisuję drugą połowę trasy czyli Rytel-Chojnice trafiam na przetarg z 2015 roku na wykonanie tej ścieżki wzdłuż berlinki. Oczyma wyobraźni widzę, że te ścieżka tam jest, wiedzie lasem obok drogi krajowej. Przez chwilę myślę czy może jednak wysiąść w Czarnej Wodzie i zamiast 33 km zrobić okrągłe 42 km, ale z Czarnej Wody do Czerska nie trafiam na ślad ścieżki rowerowej w necie. Teraz wiem, że mogłem podążyć niebieskim szlakiem tzw. Starogardzkim, ale może innym razem...


No więc wysiadam w Czersku. Przede mną ledwie 33 km. Zdażyło mi się już tyle biegać dookoła moich zbiorników retencyjnych w kółko, ale mimo, że dystans bardziej treningowy niż wycieczkowy to i tak czuję, że czeka mnie przygoda. I to taka w 30 stopniach i piekącym słońcu. Koszulka z 28 edycji Sudeckiej 100-ki pasuje jak ulał. 

Włączam endo i dosłownie minutę potem dostaję od Dominika message "run to the hills, run foooor your life". Nuciłem potem tych Ironów połowę drogi, ale słuchawek jakoś nie chciało mi się wyciągać. Za to udało mi się na drugim kilometrze zgubić ścieżkę rowerową. Zacząłem biec coraz dalej od drogi i coraz węższą ścieżką bez żadnych oznaczeń. na szczęście szybko wróciłem na prawidłowe tory i spokojnie podążałem w stronę Rytla. Mówiąc w najprostszych słowach - biegło się super, czasem bliżej, ale częściej znacznie oddalony od głównej drogi. Przysłonięty cieniem drzew, pomiędzy zapachem gorącego, suchego lasu. 15 kilometrów minęło szybko i przyjemnie. Tempo cały czas tuż poniżej 6 min/km. Przez chwilę nawet pomyślałem, że może zrobić cały dystans tempem  5:41 czyli takim na równe 4h w maratonie. Ale kiedy jeden z kilometrów wyszedł mi 6:15 (na chwilę przystanąłem na leśnej krzyżówce) odechciało mi się gonić te pół minuty i postanowiłem po prostu biec. 



W Rytlu pierwszy przystanek. Ponieważ miałem tylko 1 litr picia, wiedziałem, że będę musiał się posiłkować paypassem :) Po 15 km z picia nic już nie zostało. Kupiłem puszkę coli, mały jogurcik i 0,5 litra wody. Jogurcik zjadłem na miejscu, wodę i colę po pół, resztę zmieszawszy w butelce. 

Wybiegłem spod sklepu i kiedy po kilometrze skończyły się zabudowania Rytla a co za tym idzie także i chodnik wylądowałem po lewej stronie berlinki (na szczęście z szerokim poboczem) i zacząłem szukać wzrokiem ścieżki rowerowej w słynnej pozie Johna Travolty znanej wszystkim z memów. 

Jeżeli ktoś chciałby powtórzyć moją trasę to musi wiedzieć, że... TAM NIE MA ŚCIEŻKI ROWEROWEJ... Owszem, przetarg był, pewnie został odwołany albo anulowany, albo nie doszło do podpisania umowy, a może nie znalazło się ostatecznie finansowanie. Ja byłem pewny, że wielokrotnie jeżdżąc tamtędy widziałem tę ścieżkę, a to po prostu wyobraźnia płatała figla i podsuwała mi obrazy z drogi Brusy-Chojnice idącą kilkanaście km wyżej na północ. 

Krajobraz po nawałnicy z 2017 roku, która położyła ten las

Od asfaltu szła temperatura wyższa niż 40 stopni. Zero cienia po lewej stronie drogi. Tylko czasem TIRy próbowały strącić mi czapkę podmuchem. Zacisnąłem zęby i postanowiłem po prostu to przetrwać. Pól litra wody skończyło się po 3-4 kilometrach. Cierpiałem i biegłem... pod górkę... cały czas lekko pod górkę. Nie zwalniałem i nie przechodziłem do marszu. Chciałem mieć to już za sobą. 

W końcu miasto :) W końcu chodnik. Dwa kilometry do celu. Wiem, że w lodówce chłodzi się już dla mnie piwo (uprzedzając fakty, okazało się że free, bo miałem jeszcze z dzieciakami nad jezioro pojechać, ale naprawdę nie miało to dla mnie znaczenia - smakowało super) ale nie jestem w stanie powstrzymać się aby nie wskoczyć do mijanego sklepu i chwycić pół litra wody z lodówki. Połowę wypiłem jednym łykiem, a drugą połowę wylałem sobie na głowę. Aaaaale ulga!! Kolejny, 32-gi kilometr trasy najszybszy z wszystkich 5:16 min/km. 

Jeszcze tylko jeden. Jestem u Teściów po 33 kilometrach leśno-asfaltowej sauny. Tydzień temu był bieg o Kryształową Perłę Jeziora Narie- też 33 km. Byłem tam 4 lata temu. Pogoda była taka sama jak dziś. Wtedy średnie tempo 5:45 min/km, dziś 5:53 min/km. Pewnie gdyby to był wyścig - byłoby podobne jak wtedy. W każdym razie poczułem dziś tamten klimat. 

Przez te 3 godziny wypociłem niemal 6 litrów płynów. Uzupełniłem w trakcie biegu mniej niż połowę. Nie jadłem żadnych żeli czy batoników. Mój jedyny pokarm to mały jogurt i cukier z coli i rozwodnionego izotonika. Nie zanotowałem żadnego zjazdu energetycznego w trakcie biegu. Czułem się tak, że jakby ktoś kazałby mi biec dalej w tym samym tempie to nie byłoby to problemem. Jednak mam świadomość, że skończyłem na 33 km czyli tyle ile powinno się robić na długim treningu, tuż przed maratońską ścianą. 

Zapamiętam też, że kiedy w końcu przyjdzie czas, kiedy poczuję, że jestem gotowy do wyprawy Gdańsk-Chojnice, i nie będzie już żadnego ale to na pewno nie wybiorę końcówki drogą z Rytla. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy