wtorek, 3 lipca 2018

Kącik biegowego melomana: Talking Heads - Remain in Light


Jest taka książka Simona Reynoldsa "Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz" czyli historia postpunku 1978-1984. Książka ma znakomite recenzje, wręcz jest przez wielu nazywana najlepszą pozycją o historii muzyki jaka została kiedykolwiek wydana. Ja nie przeczytałem jej w całości, nie przebrnąłem jeszcze przez te ponad pół tysiąca stron. Tym bardziej, że postpunk nie jest tym tzw "moim" gatunkiem, lecz... No właśnie, nie był moim gatunkiem, nigdy nie wyeksplorowałem go równie sumiennie jak choćby prog-rock. I między innymi z tego powodu ostały się tam płyty wielkie, wybitne, kamienie milowe zmieniające to co w muzyce działo się potem. Płyty, które doskonale znałem z okładek, ale muzykę raczej z kilku hitów, które przeszły przez radiowe sito.

Jednym z tych zespołów jest Talking Heads. Znam wszystkie okładki. No i potrafiłbym zanucić z 3-4 piosenki, w tym słynny Psycho Killer. Ale single nigdy nie mówią prawdy o albumie. Single często zaburzają odbiór całości.

Wracając do książki. Przed chwilą przeczytałem rozdział nr 10, mówiący głównie o Talking Heads. Nie chcę powtarzać tutaj całych akapitów i rysować drzewa genealogicznego znajomości Briana Eno, Davida Byrne'a, Adriana Belew i reszty tamtejszej ekipy Talking Heads. Najkrócej jak można: Remain in Light to najbardziej artrockowa ze wszystkich postpunkowych płyt jakie słyszałem. Bynajmniej nie chodzi mi o nawiązania do symfonicznych inklinacji artrocka. Chodzi tutaj o poszukiwania, o rozwinięcie i mariaże gatunków. W sesji w studio a potem na trasie koncertowej wzięło udział kilku nowych czarnoskórych muzyków, którzy dodali do muzyki plemienny rytm, którego równolegle poszukiwali Eno i Byrne (wydając płytę My Life In The Bush of Ghosts). Talking Heads stał się kolektywem podobnym do Funkadelic/Parliament...

Nic nie odda lepiej tego co mam na myśli jak rozpoczynający płytę Born Under Punches zagrany tuż po jej wydaniu, całkiem na świeżo, z pełnią emocji, na żywo w Rzymie w 1980-tym.


Po tym przydługim wstępie następuje krótsze rozwinięcie:

To jest kącik biegowego melomana, a nie po prostu melomana. Dlatego każdą płytę oceniam w kontekście biegania. Wiele znakomitych płyt tutaj się nie znalazło, choć uwielbiam je z pozycji kanapy, ale na biegowej ścieżce nie ma między nami chemii. Tutaj, kiedy kilka dni temu po raz pierwszy w życiu włączyłem Born Under Punches, a potem całą resztę płyty Remain in Light poczułem całą tablicę Mendelejewa.

Po raz pierwszy, kiedy obudziłem się o 4 rano i nie mogłem zasnąć. Po 30 minutach przekręcania się z boku na bok, ubrałem strój biegowy i z Talking Heads w słuchawkach zacząłem kręcić kółka między zbiornikami. Szok. Nigdy rano nie biegam szybko, ale teraz noga dopasowywała się do tych gęstych karkołomnych rytmów. Po 45 minutach wróciłem do domu inny. Pierwsze co zacząłem szukać w internecie to odpowiedzi na pytanie, czemu ignorowałem ten zespół przez tyle lat? Gdzie i dlaczego nie zaiskrzyło? Nie wiem, może po prostu nie byłem gotowy, a może nie miałem dość szczęścia...

Za dwa dni David Byrne gra na Openerze... Nie wiem co robić... to trochę za szybko, nie jestem jeszcze gotowy na ten koncert. Nie lubię tak wpadać z buta bez zapowiedzi. Najnowsza solowa płyta Byrna szału nie robi, ale setlista ostatnich koncertów, gdzie więcej niż połowa to Talking Heads już tak...

Raz w życiu taki koncert chyba warto zobaczyć...




LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy