czwartek, 19 lipca 2018

Misiu wygląda dobrze, Misiu biegnie 240 km...

- Misiu wygląda dobrze - powiedział Dominik.

Spotkałem Dominika biegając swoje wieczorne kółka dookoła zbiornika. W sumie spotkałem nie tylko Dominika, bo wcześniej minąłem ekipę Gdańsk Południe na Start oraz Adama Baranowskiego z małżonką joggingujących się na naszym gdańskim Iten. W słuchawkach leciał debiut Tool, płyta Undertow. Aby posłuchać Toola w trakcie biegania trzeba wykazać się szczególną chęcią, bo ten zespół kontestuje wszelkiego rodzaju streamingi i nie uświadczy się ich ani na Spotifaju ani innym Tidalu. Trzeba wziąć oryginalną płytę CD z 1993 roku, zrippować do mp3 i wrzucić na iTunes. Spotkałem też moją własną małżonkę z trójką naszych dzieci i na 20 minut zatrzymałem się na placu zabaw asystując na zjeżdżalni :)

Kiedy kończył się 6 kilometr mojego treningu (pierwszy po przerwie na huśtawkę) przyłączyłem się do Dominika, który właśnie kończył swój mocny interwał.

- Misiu wygląda dobrze - powiedział Dominik.

Podkreślam to jeszcze raz. Powtarzam do zdanie. Bo to jest najważniejsze zdanie tego dnia, a także dnia jutrzejszego i pojutrzejszego. Być może jest to najważniejsze zdanie tego miesiąca a może i całego roku. Michał Joszczak stanął na starcie Biegu 7 Szczytów na Dolnośląskim Festiwalu Biegowym. Dwa lata temu ten bieg ukończył Janek Pobłocki (oczywiście ukończyło więcej zawodników, ale Janek jest z Gdańska i Janka znam). To było coś co wyrwało się poza granice wyobraźni postawioną przez Łemko 150. W tym roku poza Michałem wyzwanie podejmuje jeszcze 236 innych zawodników. Michał nie będzie sam. Z Michałem biegnie Piotr Skraburski, szara eminencja trójmiejskiego ultra. Na co dzień skromny, ale na trasie prawdziwa maszyna do zabijania kilometrów.



19 lipca 2018 godzina 18:00 - 0 km

Wystrzał startera z Lądka Zdroju padł dziś o 18:00. Dziś jest czwartek. Chłopaki na trasie zostaną do soboty. Pogoda chyba sprzyja. Popadał deszczyk, ale nie ma żadnego huraganu. W nocy będzie 15 stopni, w dzień 22-25 stopni. Trochę za ciepło, ale Michał w przeciwieństwie do Dominika umie pić. Będę śledził ten bieg z wypiekami na twarzy. Z ciekawością większą niż finał mundialu w Meksyku (Argentyna - Niemcy 3:2) czy Tour de France w 1993 roku kiedy Jaskuła był królem Polski i Francji. Tak samo jak śledziłem Waldka Misia na Grani Tatr, Piotra Pelplińskiego na UTMB czy Andrzeja Zyskowskiego na Spartathlonie. (pytanie: Co łączy wszystkich wspomnianych Panów? odpowiedź: ukończyli legendarny bieg Tricity Ultra i są posiadaczami kolekcjonerskiej naszywki).



* * *

19 lipca godzina 22:30 - 26 km


Będę starał się w miarę możliwości uzupełniać ten wpis o nowości z trasy. Może nawet uda mi się uzyskać komentarz samego Michała :) Ale tego nikt nie wie...


20 lipca, godzina 7:20 - 64 km

Uff ufff ufff. Michał wybiegł z pit-stopu na 64 kilometrze. Limit zamyka się tutaj o 8:00, więc było już trochę niebezpiecznie. W punkcie spędził około 40 minut. Ja patrzyłem na tę stojącą w miejscu kropeczkę i nerwowo chodziłem po pokoju. Wbiegł co prawda z zapasem niemal 1,5 godzinnym, ale nie byłem pewny czy maty są na wejściu czy wyjściu z punktu. 


W sumie nie śpię od 5 rano. Oczywiście pierwsza rzecz jaką sprawdziłem po przebudzeniu to endomondo. Emocje zmienne. Na początku wydawało mi się, że jest bardzo dobrze i wszystko pod kontrolą. Ale chwilę później zaczęło mi się nie zgadzać pokrycie trasy oficjalnej z GPX'a organizatora z trackiem, który wypuszcza endo Michała. Punkt odżywczy w Długopolu-Zdrój to według organizatorów 64 kilometr trasy, zaś na endo pokazuje już 71 km. Telefony tak mają, że często nie są precyzyjne w górach. Na szczęście i Michał i Piotr mają dobre zegarki, więc na pewno świadomość pozycji i prawdziwego kilometra na ścieżce mają dobry.

Od Michała nie mam żadnych informacji. I absolutnie ich nie oczekuję, bo Michał ma się skoncentrować na walce z dystansem i czasem, a nie pogaduszkach. Jednak trochę się niepokoję tym niewielkim buforem wypracowanym nad limitem. Jeżeli to jest jego taktyka - to przyznam szczerze, że będę bił pokłony do samych stóp. Ja znam Misia od strony niewyhasanego zająca, który rozpoczyna Sudecką 100-kę rok temu w tempie pierwszej 10-tki najszybszych ale baterie starczają do 72 km. Dzisiaj jest z Michałem Piotr.

Kibicujemy dalej!!

A tutaj GPX od organizatorów:





20 lipca, godzina 13:50 - 100 km

Trochę się zacząłem martwić. W okolicach 80-tego km Michał zniknął z Endomondo. Na szczęście po dwóch godzinach pojawił się ponownie. Pewnie brak zasięgu albo nieustawiony czeski roaming. W końcu kiedyś to i tak nastąpi, nie podejrzewam, że biegnie aż tak obładowany powerbankami, że ładuje równocześnie i zegarek i telefon. Wtedy trzeba będzie przejść wyłącznie na pomiary z punktów.

W każdym razie kiedy w końcu się pojawił obserwowałem jak dochodzą z Piotrem (a może sam? tego nie widać ze śladu) do puntu u naszych południowych sąsiadów pod nazwą Masaryk Lodge. 


Z góry jak dochodził wyglądało to tak:


Na punkt wszedł z czasem 19:49:52, dosłownie 2 minuty po Piotrze. Chłopaki mają 70 minut zapasu do limitu... Jeszcze tylko jeden przystanek i ... przechodzimy na drugą stronę kartki z trasą i limitami :)


20 lipca, godzina 16:30 - 112 km

Pół godziny przed limitem. Ponad to kilka minut za Piotrem. Dominik mówi, że teraz to już będzie pasmo kryzysów i wzlotów. Bieg siedmiu kryzysów. Ale poddał też tezę pod dyskusję, że może to jest celowe stałe tempo a limity z czasem będą się wydłużać. Sprawdźmy to...


A8 --> 18 km w 3 godziny = 6 km/h
A9 --> 15 km w 4 godziny = 3,75 km/h
A10 --> 3 km w 3 godziny = 1 km/h
A11 --> 22 km w 4 godziny =5,5 km/h
A12 --> 21 km w 5 godzin = 4,2 km/h
A13 --> 12 km w 3 godziny = 4 km/h
A14 --> 12 km w 3 godziny = 4 km/h
A15 --> 13 km w 2 godziny = 6,5 km/h
Meta --> 12 km w 2 godziny = 6 km/h

Czyli Dominik na rację. Joszczak musi dotrzeć do A9 i jeżeli nie pójdzie w kimę, to dostaje gratisowe ponad 2 godziny.

Teraz trzymamy kciuki aby zmieścił się w A8 przed godziną 20-stą. Na szczęście do A8 czyli do Kudowy-Zdrój jest z górki. Da radę :)


20 lipca, godzina 20:50

Kiedy wychodziłem z domu około 20:00 rzuciłem okiem, że są właśnie na 130 km. 23 minuty przed czasem. Myślę sobie, że super, że jeszcze jeden etap i zyskają extra 3 godziny. Chwilę rozmawiam z Dominikiem, że fajnie to chłopaki wymyśli - początek na 40% i teraz rura!

O 20:50 dostaję wiadomość na messengerze. Trochę smutną, trochę przepełnioną ulgą.

"Skończyliśmy na 130 km i to z dużym bólem. W nocy od startu do 4 rano padało non stop a na koniec lało. Zrobiła się Łemkowyna w połączeniu ze śliskimi skałami. A nad ranem wyszło słońce i temperatura wzrosła i stopy wszystkim się zaparzyły :-/ Mi pękła skóra na obu stopach dosyć głęboko. Piotrowi też. Na 64 czekaliśmy na suche skarpety i ratowaliśmy się sudokremem. Na ostatnim pkt przed 130 chciałem już zostać bo zostało 3 h na 18 km i myślałem że nie dam rady, ale wysmarowali mi stopy i wyłączyłem w głowie pojęcie bólu i mieliśmy z Piotrem z górek po 5 min z kawałkiem na km. I żal jest bo sił jest mnóstwo na bieganie a po prostu nie mogę"


 
Dzięki Michał, dzięki Piotr, za te 24 godziny emocji, które mógł przeżyć taki kibic tego niszowego sportu jak ja :)

A do rana trzymamy kciuki za Hanię i Janka!


* * * * THE END * * * *


3 komentarze:

  1. To skoro wspomniałeś, zapytam. Jest szansa na kolejną edycję tricity ultra? Ostatnią, która była moją pierwszą skończyłem na 45 km co było 2x dłuższym dystansem niż jakikolwiek wcześniejszy bieg. Chciałbym sie poprawić bo nie daje mi to spokoju, że wybrałem piwo zamiast bieg w deszczu do mety:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam takie same marzenie, bo ja biegłem tylko pierwsze 3 razy, a potem zacząłem bawić się w support :)

      Usuń
  2. Potwierdzam, mam naszywkę :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy