czwartek, 26 stycznia 2017

Ciąg niebiegania


Na początku stycznia wpadłem w ciąg niebiegania. Jeżeli nie biegniesz jednego dnia i jest Ci z tym fajnie, to czemu by nie pobiec kolejnego? A skoro dwa dni nie biegasz, to może pociągnąć w ten sposób cały tydzień? A jak już nie biegasz tydzień to jeden dzień więcej nie zrobi różnicy. Kończy się tym, że masz do siebie wielkie pretensje, nerwowo kręcisz się po domu, a im bliżej końca dnia tym czujesz się gorzej. W końcu dochodzi 22:00 i mówisz sam do siebie, że teraz, to jest już za późno aby wyjść, ale jutro...!!!

Byłem w takim ciągu od kilku tygodni i na ścieżkę wyciągnął mnie dopiero Billy Joel. Kiedy już biegłem było fajnie, choć raczej było to tempo marszobiegu. Bo biegu wiadomo - endorfiny...

Kilka dni temu napisałem do szuflady taki trochę dramatyczny wpis, bez puenty, trochę użalający się nad sobą, trochę na ślepo szukający rozwiązania. Nie chciałem go publikować, ale skoro już powstał - niech się pojawi.

Czytając go po kilku dniach zauważam jedno - jak mocno zmienia perspektywę zwykłe przetruchtanie 12 km !!

Oto on:
* * *

Jestem w stanie w jakim raz na jakiś czas trzeba się znaleźć. Kompletnie bez motywacji, z przedłużającą się przerwą bez żadnego powodu. Za chwilę skończy się styczeń a ja pobiegłem trzy razy? Trzy incydentalne razy? Raz wyciągnął mnie Dominik, raz Joszczak, raz ja Dominika.

Szukam wytłumaczeń:
  • bo raz na rok należy się roztrenowanie, choć jeszcze w grudniu pisałem, że roztrenowanie jest dla tych, którzy trenują,
  • bo niedawno był Blue Monday, a ja kolejny raz nie miałem siły aby wyjść pobiegać i posłuchać New Order... może za rok,
  • bo łatwiej jest nie wyjść na trening kiedy przerwa jest coraz dłuższa
  • bo śnieg topnieje, jest zimno i są kałuże albo lód, albo błoto pośniegowe
  • bo rano jest za wcześnie
  • bo wieczorem jest za późno
  • bo w ciągu dnia jest praca
  • bo po południu jest rodzina 
  • bo mi się nie chce...
Nigdy mi to nie przeszkadzało, zawsze był dobry czas i dobry powód. A nawet jak nie było, to maskowałem ten stan przed sobą i jakoś wychodziłem z zakrętu. Spoglądam wstecz i łapię niknące zapachy odległych treningów sprzed lat kiedy zalewałem się entuzjazmem po przebiegnięciu 10 km w 1.10h

Wydaje mi się, że nie wyszło mi z taką czystą radością biegania, której wyznawcą jest Dominik. Brakuje mi celu. Takiego samego jakim kilka lat temu była pogoń za pucharami na endomondo. Potem życiówki na zawodach, wydłużanie dystansu, zaliczenie pierwszego ultra, pierwszego biegu górskiego, pierwszej trzy-cyfrówki...

W tym sezonie jestem zapisany na dwa biegi. Moim zdaniem dwa najlepsze biegi w jakich brałem udział: Sudecka 100 i ŁUT 70. Ale oba nie będą wyzwaniem, lecz powtórką z fajnej przygody. Oczywiście jeden i drugi wykręci mi flaki na drugą stronę i nie zamierzam wystartować bez przygotowania... ale limity są na tyle duże, że dam radę je przetruchtać. To nie jest wyzwanie...

Kamil równo tydzień temu rozpoczął przygotowania do maratonu. Według planu na 3:30h. Za 11 tygodni po raz pierwszy zmierzy się oficjalnie z tym dystansem. Im dłużej o tym myślę tym bardziej rośnie we mnie potrzeba aby ktoś "dał mi łopatę i powiedział gdzie kopać".

* * *

W ramach puenty: powyższy tekst jak nic pasuje do odpowiedzi Michała w stylu: "Przestań pierdolić, tylko zacznij biegać" :D :D :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy