Halo, halo! Napinałem tę cięciwę przez 4 miesiące, a gdy tylko puściłem wróciłem na miejsce startu jak piłeczka na gumce. Major Tom to ground control... macham z oddali... my circuit's dead, there's something wrong
Kilka miesięcy temu, częściowo w ramach motywacji samego siebie, a częściowo w ramach pamiętnika biegowo-wagowego, opisałem moje wahania wagi przez ostatnie lata:
Najlepsza dieta, to taka, w której potrafimy wytrwać.
Założyłem wtedy, że do końca czerwca, początku wakacji, albo Sudeckiej 100-tki wchodzę w reżim treningowo-dietetyczny:
- Odstawiłem mięso - ale nie stałem się wegetarianinem. Przestałem je jeść po to, aby odsunąć się w sposób zero-jedynkowy od śmieciowego jedzenia i utrudnić sobie przetrwanie grilla u teściów. Podkreślę jeszcze raz - nie chodziło o filozoficzne odstawienie mięsa, ale skierowanie się na drogę trudniejszej, ale zdrowszej żywności. Brzmi to trochę jak wylewanie dziecka z kąpielą - "boczek z grilla jest zły więc nie zjem dorsza na parze". Jednak w ogólnym rozliczeniu wyglądało to raczej tak - "nie mogę się nawpychać byle czego, bo muszę najpierw namoczyć strączki"... Pierwszego schabowego zjadłem realizując kupon na Sudeckiej 100-tce.
- Biegałem średnio 70 km tygodniowo - ale nie robiłem tego na siłę. Tak naprawdę w tych 70 km były może dwa treningi tygodniowo. Reszta to bieganie za rowerami moich dzieciaków, bieganie z testowanymi wózkami od Thule i niedzielna wycieczka biegowa z Dominikiem. W ramach normalnego tygodnia: dzieci-szkoła-praca-szkoła-dom-zabawa-dom te 70 km wychodziło całkiem naturalnie.
Nie chudłem spektakularnie, ale regularnie. 0,5 kg na tydzień. Po 4 miesiącach udało się zmienić szlufkę w pasku od spodni i ponownie stać się "dwucyfrowym człowiekiem".
Gdybym pisał ten post miesiąc temu krzyknąłbym "fuck yeah!" i rzucił kilkoma prawdami, że jak się naprawdę chce, to można, że najlepsza dieta, to taka, w której można wytrwać oraz jesteś tym co jesz a cały wszechświat potajemnie wyjada Ci kalorie :)
* * *
Ale mamy ostatni dzień lipca. Połowę wakacji. Od Sudeckiej 100-ki, która była moim najlepszym biegiem życia, kiedy w tyle zostawiłem niedysponowanego i kontuzjowanego Michała, ale i Dominika - który cisnął zwyczajnie po swojemu, minął ponad miesiąc.
Zapowiadałem to przed znajomymi, tak samo jak dawno temu zapowiedziałem to przed sobą, że na wakacje biorę wolne od regularnego biegania oraz przestrzegania jakiejkolwiek diety. Założyłem nawet, i pogodziłem się z myślą, że do końca sierpnia odbiorę naturze jakieś 4-5 kg z tych 8 kg, które zabrała mi od lutego. No i poszedłem w tango:
- Tydzień we Włoszech? Proszę bardzo, nie jest to all inclusive, gotujemy sobie sami, dużo zwiedzamy, pobiegałem 50 km. Wino? Oczywiście - cały bagażnik. Przytyłem? Oczywiście, 2 kg. Wpisane w straty.
- Zjazd rodzinny? Proszę bardzo - pobiegam po Kaszubach i wszystko spalę. Ale przecież spotkać Adamczuka, to tak jakby przebiec maraton, więc po co biegać. A jedzenie na Kaszubach jest niepowtarzalne: chleb ze smalcem, zylc, smażone pstrągi, kaszanka, bigos, omlety, no i grill... tym razem absolutnie nie w wersji wege. Kolejne 2 kg na wadze. Hmmm... jakoś się wybiega...
- Weekend u Teściów? Proszę bardzo, pierwszego dnia 42 km po Borach Tucholskich a drugiego jeszcze 16 km na dokładkę. Czy da się w dwa dni zjeść tyle aby nakarmić kaloriami 58 km? Oczywiście, że się da! W szczególności kiedy jedzenie jest non-stop a wyciągnięcie ręki. A skoro biegałem to należy mi się. No i grill :) Kolejne 2 kg na wadze. Spoglądam na nią tylko przez chwilę i staram się nie myśleć o tym. Pewnie to woda. Zawsze po maratonie organizm zatrzymuje wodę.
- 10 lecie ślubu Wioli i Kamila w Iławie? Można by obiec Jeziorak. Biorę nawet buty, plecak z bukłakiem i pakuję do niego kilka batonów, rodzynki i orzechy. Tak na wszelki wypadek, gdybym rano wstał i zaczął biec 70 km dookoła jeziora. Ale budzę się w takim stanie, że nie przebiegłbym nawet Biegu Papiernika :) Robimy krótki spacer dla zabicia wyrzutów sumienia i rozpoczynamy poprawiny: szaszłyki, pieczony dorsz, talerz wędlin, rolady. Im bliżej mnie - tym szybciej znika. Wracam do domu i staję na wagę.
Jeżeli ktoś zastanawia się jak przybrać 8 kg w miesiąc niech zrobi dokładnie to co ja. Chyba czas przestać się łudzić, że to tylko woda i wszystko w dwa dni wróci do normy. Nie wróci. Boję się sierpnia, bo jeżeli nie będzie gorszy od lipca, to pomiędzy 30 czerwca a 1 września przytyję 16 kg. Będę musiał pracować 8 miesięcy aby wrócić ponownie do punktu wyjścia.
Spieprzyłem wszystko na co pracowałem przez 4 miesiące. Spieprzyłem wszystko co przynosiło efekty. Byłem otoczony cudownymi osobami, które znosiły dzielnie moje marudzenie. Z jednej strony Dominik, który zanudzał mnie teorią, którą czasem kontestowałem tylko dla sportu. Dziękuję Ci za kartę sąsiada Bioway, na wyjście do którego udawało mi się namówić Michała. Kasza ze zniżką 20% i dodatkowo w takim towarzystwie smakowała znakomicie. Z drugiej strony moja żona, która po ciężkim dniu pracy witała mnie... talerzem kaszy z warzywami.
Spieprzyłem to jedząc przez ostatni miesiąc jak pies spuszczony z łańcucha i pijąc jakbym był przyssany do dna jeziora Aralskiego. Niech te wakacje się już skończą!!
w tekscie powinno być ostatni dzień lipca zamiast sierpnia...przeżywałem jojo miesiąc temu:)
OdpowiedzUsuńZedytowane. Dzieki.
UsuńOlej to!Żyje się tylko dwa razy.:)Przynajmniej tak to było u Jamesa Bonda z legendarnym Rogerem Moore.Jesteś zdrowy.Masz rodzinę.Biegasz konkretne dystanse i ciekawe niepowtarzalne biegi.Świetnie się bawisz.Waga jest istotna ale nie najważniejsza.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHehe :) Chyba jednak to było jeszcze w czasach Seana Connerego :) A co do rodziny, to wlasnie dbanie o własną wagę to dbanie o swoje zdrowie i w efekcie długoterminowe dbanie o rodzinę.
UsuńZ jednej strony to frustrujące i ze znamionami pracy syzyfowej, z drugiej jednak groteskowe.
OdpowiedzUsuńZmagania z wagą panòw około 40 przypominają rzucanie się na haczyku złapanej ryby-wiem bo się rzucam.
Koniec końcòw to bieganie jest dla nas a nie odwrotnie.
Czuję w kościach dobry występ na Chudym. Trzymam kciuki. Oczekuję wpisu przed o celach ;)
A wydawałoby się, że przytyć jest łatwo znacznie gorzej ze zrzucaniem. Mój facet ma problem z przybraniem na wadze różnych sposobów próbował i nic podrzucę mu Twój pomysł.
OdpowiedzUsuń