niedziela, 15 marca 2015

Regularność to podstawa


Ostatni tydzień był pierwszym jak sięgam pamięcią - od październikowych przygotowań do Łemkowyny - który był normalnym regularnym tygodniem biegania. Nie biegałem impulsywnie, nie szarpałem się między siłą i niemocą. Nie robiłem nic niezwyczajnego. 

Poniedziałek - odpoczynek. Wtorek, środa, czwartek i piątek - poranne biegi po 5-8 km. Dookoła moich jeziorek, ze słuchawkami na uszach: Gentle Giant, Alan Parsons Project, Songs: Ohia, Metallica. Sobota - Parkrun. Niedziela - dłuższe wybieganie. 

Kamil zagadał mnie na Parkrunie: "a może byśmy zrobili jakieś 20 km w niedzielę rano?" Kiedy wróciłem do domu na FB przeczytałem wpis Michała "a może byśmy zrobili 20 km w niedzielę rano?". Uruchomiłem procesory w głowie i obmyśliłem następujące rozwiązanie: "a może byśmy pobiegli 20 km w niedzielę rano wspólnie po TPK?

Punkt ósma Kamil i ja zameldowaliśmy się na Wiszących Ogrodach i razem z Michałem ruszyliśmy pobiegać po lesie. Michał nie miał gdzie schować iPhona więc wziął plecak :) Kamil miał Snickersa i Twixa. Ja miałem 5 zł. Nie wiem za bardzo gdzie miałbym je wydać w lesie, ale prawdziwy biegacz bez 5 zł  nigdy nie rusza w teren.

Przez pierwsze minuty miałem lekkie obawy dotyczące swojej dyspozycji. Ostatnią nocną wizytę w TPK (46 km w 7,5h) wspominam z wielkim bólem. Lecz dzisiaj biegło się całkiem przyzwoicie. Michał tradycyjnie biegł 20 metrów z przodu przed nami. Przyznam, że długo nie mogłem zrozumieć, czemu Michał lubi wyrwać trochę do przodu zawsze kiedy biegniemy razem. Musiałem sobie z tym jakoś poradzić i zacząłem wyobrażać sobie, że on po prostu w tym czasie układa haiku w głowie, które potem spisuje na papier i chowa do szuflady, aby na swoje 40 urodziny wydać drukowany tomik pt. "Haiku Ultrarunnera"...

Po 8 kilometrach dobiegliśmy do kierunkowskazu na Oliwę. To była jedyna chwila odpoczynku. Zaraz potem polecieliśmy w dół osiągając tempo poniżej 5 min/km. Przez chwilę zastanawialiśmy się co by dobiec do ZOO i zrobić fotkę z małpami, ale 1,5 km przed Oliwą Michał odbił na niebieski szlak i rozpoczęliśmy bardziej "górską" część naszego biegu. 


Na ostatnich kilometrach Kamil także zaczął myśleć nad swoim haiku i zostawił mnie 50 metrów w tyle. Biegliśmy więc w równych odstępach od siebie, każdy ze swoją poezją w głowie.

Pękła gałązka
złamała się na pół
- okrutne Asicsy



Wyszedł półmaraton
ostatni raz tej zimy
- czas na Boosty


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy