W górach Harz byłem jakieś 25 lat temu. Na obozie harcerskim. Ale po stronie NRD. Pamiętam z tamtego czasu, że przywiozłem do polski kółko hula-hop a z samego obozu mity o młodych Niemkach, które podobno dają się całować, basen z 10 metrową skocznią i rzeki pełne pstrągów, które można było łapać rękami. NRD i RFN oddzielone były od siebie żelazną kurtyną. Snajperzy, pole minowe, drut kolczasty.
Pamiętam też, że urządzono wtedy bieg po górach dla harcerzy Polskich i Niemieckich skautów. Myślę, że to było moje pierwsze w życiu bieganie w górach.
Trochę czasu minęło, a ja przy okazji wypadu na targi CeBIT do Hanoweru znalazłem się ponownie w górach Harz. Przypadkowo, szukając noclegu w sensownej odległości od targów, z dobrą komunikacją ale i normalną ceną (w czasie targów ceny noclegów szybują kilkukrotnie w górę) trafiłem na miasteczko Goslar - będące sercem Parku Narodowego Harz. Spędzam tutaj dwa poranki. A dwa poranki to dwie szanse na pobieganie po całkiem innych niż codzienne ścieżki i zwiedzenie miejsc, do których ponownie być może powrócę za kolejne 25 lat...
Dziś rano nastawiłem budzik na 6:30. Nie doczekałem się. Wstałem wypoczęty o 6:10 zaś o 6:30 byłem już przed hotelem ubrany w dwie cienkie warstwy. Na telefon wgrałem mapy googla z okolicy i bez konieczności zużywania pakietu danych w roamingu ruszyłem w stronę lasu. Ponieważ było dość wcześnie stwierdziłem, że nie będzie lepszej okazji aby pobiec dookoła zbiornika Granetalsperre. Jest to zbiornik utworzony sztucznie na rzece w środku gór Harz poprzez budowę tamy. Aby obiec go dookoła trzeba pokonać 15 km. Ja miałem jeszcze kilka km dobiegnięcia do niego z miasteczka i kilka km powrotu.
Pierwsze zderzenie z górami dopadło mnie już na 2 km trasy. Wydawało mi się, po ostatnim półmaratonie w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, że po lekkich górkach średnie tempo poniżej 6min/km będzie spokojnie do utrzymania. Zdziwiłem się nieco, kiedy z potem na czole ledwo zrobiłem tempo 7,5 min/km. Po mozolnym podbiegu miał czekać na mnie spokojny relaksacyjny zbieg. Zdziwiłem się więc po raz drugi, kiedy całe wywalczone podejście zbiegłem w dół na odcinku 200 metrów z całkowicie zaciągniętym hamulcem. Hmmm przynajmniej będzie do dobry trening przed Mnichem - pomyślałem.
Po 4 kilometrach dostrzegłem taflę jeziora. Słońce zaczęło przebijać się znad wierzchołków sosen i stwierdziłem, że całkiem piękna wiosna już jest w Saksonii. Z całkowicie czystą głową, we własnym tempie, w pełnej samotności (nie spotkałem ani jednej osoby na scieżce!) kilometry mijały bardzo szybko. Przystawałem tylko od czasu do czasy aby zrobić zdjęcie. Ponieważ biegłem dookoła jeziora nie było znacznych podbiegów i zbiegów, aczkolwiek droga cały czas falowała.
Na 15 km znalazłem się na tamie. Spojrzałem na mapę oraz na zegarek i postanowiłem wrócić do hotelu najkrótszą możliwą drogą. Wydawało się oczywiste, że najłatwiej będzie doskoczyć do równoległej ścieżki kierującej prosto do Goslar odbijając od obecnej o 90 stopni. Nie wziąłem tylko jednej poprawki - takiej, że jestem w górach i często najkrótsza droga oznacza wspięcie się na szczyt :) Góry niewielkie, więc i szczyt mały, ale zaliczyłem niespodziewanie ostre 100 metrowe podejście przez zwalone drzewa, dzikie jeżyny wkręcające się w sznurówki i sporo błota. To ostatnie od ostatniego weekendu października 2014 nie jest mi nic a nic straszne. Tym bardziej mając ze sobą buffa z Łemkowyny :)
Ostatnie 2 kilometry to bieg na pazurki prosto do hotelu w tempie chwilami pod 4 min/km. Łącznie zamknąłem trasę w dokładnie 2 godzinach robiąc nieco ponad 19 kilometrów.
Wnioski:
- 19 km po górach bez śniadania jest całkiem w porządku. Nie zdążyłem poczuć kryzysu. Ale to raczej zasługa klasycznej niemieckiej kolacji z zeszłego dnia
- 19 km po górach bez picia ze sobą też jest OK. Zawsze mogłem się napić prosto z Granetalsperre.
- 19 km przed łażeniem cały dzień po CeBICie to dobra rozgrzewka
- w nagrodę należy się precel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz