Po ostatnim nocnym maratonie z Gdyni do Gdańska chłopaki postanowili w białych rękawiczkach pozbyć się najwolniejszego wagonika.
"Tomasz, żeby nie było, że nie pytaliśmy:P jutro o godzinie 7:05-7:10 Dominik i Jarosław ruszają do Michał i biegniemy po TPK. Z V wzgórz są to ~44km. Gdybyś miał czas i chęci to dawaj znać"
Żeby nie było, spoko, luz chłopaki - i tak bym nie pobiegł, nawet jakbym się dowiedział wcześniej niż o 13:00 :) Pierwszy większy bieg jaki biegnę to Tricity Ultra 28 marca. Ale aby jakoś uczestniczyć w tej wyprawie poprosiłem ich, aby każdy z nich zrobił coś dla mnie:
1) Jarek, aby poza fantastycznym Fenixem prosto z serwisu włączył także endo, abym mógł kibicować na wirtualnej trasie
2) Michał, aby swoim wybuchowym iPhonem cyknał kilka fotek
3) Dominika po prostu poprosiłem, aby wspiął się na najwyższą górę TPK i pomyślał o mnie ciepło, a ja tę pozytywną falę odbiorę telepatycznie.
W zamian napiszę całkowicie wymyśloną relację z Waszego biegu opartą wyłącznie na śladzie endomondo.
Dominik i Jarek umówili się pod blokiem dokładnie o 7:15. Dominik podekscytowany wspólnym biegiem nie spał pół nocy, a o 4 nad ranem ugotował sobie garnek zupy warzywnej. Do picia przygotował jedynie 0,2 litra kompotu w bidonie hello kitty. Jarek za to wykupił ze spożywczaka pod filarami cały zapas snickersów i każdy z nich umieścił w jednej 34 oddzielnych kieszonek swojego Salomona. I ruszyli.
Na czwartym kilometrze okazało się nie ma Michała. Nie spodziewał się takiej punktualności i po prostu spóźnił się 10 minut. Koleje 10 km upływało w spokojnej atmosferze rozmów o Feniksie odebranym z naprawy. Nie podejrzewam, aby Stasiowi udało się dopuścić kogokolwiek do zdania.
Dominik za to biegł sam z tyłu, bo nie ma zegarka i został wykluczony z rozmowy. Wykluczenie boli...
15 kilometr przerwał te miłe pogaduszki. Chłopaki spotkali watahę głodnych wilkopsów - stąd tempo z czwórką na początku. Zanim jednak to nastąpiło przez kilka minut Michał i Jarek kłócili się czy ślady zostawione w błocie należą do wilków czy do psów.
Na 19 kilometrze Dominik mijając kupkę kamieni zarządził postój. Wyjął czekoladkę, rozczęstował i stwierdził, że nie ma lepszego sposobu na złapanie wilka niż chwila odpoczynku na zimnym kamieniu. Jarek się ugotował ze złości, bo wg jedynej słusznej teorii ultras jak je to idzie.
27 kilometr stał się życiowym przełomem dla Michała. Ten niezłomny wojownik znany ze swojego lęku wysokości, który blisko rok temu kategorycznie odmówił wejścia na wieżę Donas, tym razem przełamał się i wdrapał na szczyt Oliwskiego Pachołka. Gratulacje Misiu!
Po tym osiągnięciu chłopaki udali się w podróż powrotną. Na 40-tym kilometrze pożegnali się z Michałem zaś Jarek i Dominik udali się na zasłużony prysznic.
Mocno się pomyliłem?
Tylko delikatnie :) pod pachołkiem Dominik umarł i w końcu stwierdził, że bieganie treningów po 10km to za mało dla ultrasa :P
OdpowiedzUsuńZapomniałeś dodać, że noc poprzedzająca bieg była pierwsza którą normalnie przespałem po chorobie, ale i tak nie mogłem zjeść śniadania :) Niemniej zajechaliście mnie okrutnie przez pierwsze 25km.
Usuń