Są albumy, które po prostu muszę mieć zawsze przy sobie. Co prawda jest kilkadziesiąt takich albumów, o ile nie kilkaset. Jednym z nich jest jedna jedyna płyta formacji The Sisterhood z 1986 roku - Gift. Po angielsku to prezent, po niemiecku trucizna.
The Sisterhood to tak naprawdę nic innego jak drugi album The Sisters of Mercy. Kiedy po wydaniu debiutu Andrew Eldtritch zaczął spory z Waynem Husseyem przez chwilę istniały dwa zespoły: The Sisterhood oraz The Mission. Ten drugi istnieje do dzis, a pierwszy okazał się wyłącznie chwilowym "prawnym" tworem stworzonym na potrzeby procesu o nazwę The Sisters of Mercy. W efekcie powstała płyta tworzona "na szybko", która mimo wszystko po 30 latach brzmi bardzo ciekawie, elektronicznie, chłodno, ascetycznie.
Pamiętam, że fantastycznie biegło mi się przy niej w mega gorącą noc świętojańską w Gdyni 2013. Dziś temperatura była ponad 20 stopni niższa, ale noga szła sama. Elektro-gotyk jak widać nie jest podatny na pogodę.
Płyta ma tylko 5 utworów, każdy z nich jest inną opowieścią, nie ma mowy o chęci przeskipowania któregokolwiek.
Gift (1986)
- Jihad (8:17)
- Colours (8:03)
- Giving Ground (7:31)
- Finland Red, Egypt White (8:17)
- Rain From Heaven (6:44)
Ech, co tu komentowc,;-) plyta genialna w swojej prostocie. ;-) Dla fanow Sisters, Fileds, LLB, Garden Of Delight, Lacrimosy, Dreadful Shadows i itp. mus. :-)
OdpowiedzUsuńPiekne zakonczenie Rain From Heaven. :-) A plyta raczej nagrana jako projekt, a nie oficjalne wydawnictwo SOM.
Zgoda. Płyta jest traktowana jako projekt, ale wydaje mi się, że gdyby nie spór z Husseyem o nazwę to druga płyta Eldtritchowskiego Sisters of Mercy byłaby bardzo podobna do Gift. Może się diametralnie mylę, ale coś mi się obiło o uszy, że np, Colours było tworzone jeszcze jako Sisters, a później przecież znalazło się na Floodland.
UsuńNie wiem czy lubisz ten rodzaj muzyki, ale ja lubię sobie posłuchać grupy Avenged Sevenfold - Hail to the king ;)
OdpowiedzUsuń