sobota, 7 kwietnia 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #90 - Powrót

fot. Krzysztof Posyniak
Pogoda była dokładnie taka jak na zdjęciu. Czyste niebo i poranny wiosenny chłód. Kiedy zjeżdżaliśmy z Kreską ulicą w dół na szybach zaparkowanych samochodów (tych w cieniu) był jeszcze szron na szybach. Ale temperatura szła do góry... Kilka tygodni temu tłumaczyłem się, że zjeżdżanie 800 metrów samochodem jest bez sensu, ale dziś jestem usprawiedliwiony - miałem zabrać sprzęt na bieg za tydzień, a flagi, maszty, termos, plecak z apteczką i sprzętem pomiarowym trochę ważą. Ostatecznie okazało się, że sprzęt wziął Paweł, któremu pomyliły się dni i prawie pojechał w sobotę rano na niedzielny bieg do Straszyna :) 

Rola koordynatora na dzisiejszym biegu była trochę jak rola bramkarza na podwórku w czasach podstawówki. Koordynator był lotny. Czyli trochę bronił, a trochę grał w ataku, podczas kiedy inni bronili bramki. A wszystko to dzięki naszej armii wolontariuszy, na których można liczyć jak na mało kogo. Na początku koordynatorem był Leszek, który przywiózł sprzęt, zrobił herbatę, ale ... chciał dziś biec. Na kolejne kilka minut niebieską kamizelkę przywdziałem ja, ale szybko oddałem ją (wraz z megafonem) Krzyśkowi Posyniakowi (autorowi pożyczonych zdjęć w tym jak i w innych moich parkrunowych wpisach). Krzysiek dzielnie zapowiedział bieg, choć oczywiście w zdanie wbijał się Paweł (zawsze to robi!). Potem kamizelka powędrowała do plecy Maćka - syna Krzyśka, gdy on sam zajął się robieniem zdjęć...

fot. Krzysztof Posyniak

Tyle tytułem organizacji... ale ja chciałem dzisiejszy parkrun pobiec. Chciałem tak jak kiedyś potraktować te poranne, sobotnie 5 kilometrów jako określenie miejsca gdzie aktualnie się znajduję. Kresce zapowiedziałem na samym początku, że każdy biegnie sam i niech każdy pobiegnie na tyle na ile go stać. Ja jeszcze 3 miesiące temu ważyłem prawie 20 kg więcej i mimo całej mojej biegowej historii byłem "tak dobry jak mój ostatni bieg". A mój ostatni bieg miał bardzo duży problem aby przebić 30 minut na 5-kilometrowym odcinku... Ale każdy kilogram mniej to także kilka sekund mniej na kilometr, a tych ostatnio spadło mi tyle, że zauważyłem, że osiągnąłem coś, na co czekam prawie 2 lata - tempa 6 min/km stały się dla mnie tempami treningowo-konwersacyjnymi... 

-"Poszedłeś w trupa?" - zapytał mnie na endo Adam 2h59min kilka chwil po biegu.  
Tempo jakie pokazała mi aplikacja to 5:12 min/km. Nie biegałem tak szybko od 1,5 roku!! 

Nie, nie biegłem w trupa, bo nie wiem gdzie ten trup się znajduje. Biegłem tak, aby wyjść ze strefy komfortu, ale również aby mieć pewność, że dotrę do mety biegnąc. Raczej kontrolowałem oddech i biegłem rozsądkiem a nie marzeniami. 

I tak jak pisałem w ubiegłym tygodniu - czuję się jakbym zaczynał wszystko "from scratch" czyli całkowicie od początku, z wymazanymi rekordami z przeszłości. W trakcie biegu przypomniałem sobie swój pierwszy parkrun na tej trasie. 90 tygodni temu, w lipcu 2016 roku. Wtedy na jakimś solidnym kacu pobiegłem w 26,5 minuty. Wydawało mi się, że to będzie mój najgorszy bieg w tej lokalizacji, a życie pokazało, że przez kolejne 90 edycji tylko jeden raz (w listopadzie 2016) pobiegłem szybciej. Dziś udało się dotrzeć do mety kilka sekund wcześniej niż na debiucie, choć kolejnych kilku zabrakło do osobistego oficjalnego-parkrunowego rekordu trasy.

Poczułem dziś to, czym parkrun także od czasu do czasu powinien być. Parkrun także powinien być symulacją wyścigu, gdzie czujesz oddech rywala na plecach, gdzie możesz wyprzedzać, być wyprzedzanym i jeszcze powalczyć na finiszu (jak dzisiaj ja z Adamem). Biegiem, który motywuje Ciebie aby dać z siebie coś więcej niż na treningu. 

Nie zmienia to faktu, że jest to bieg dla wszystkich. Dla tych co chcą się ścigać i tych co pokonują dystans gallowayem. Dla rodziców wciągających swoje dzieci w świat wychowania fizycznego - w końcu to my powinniśmy być dla nich najlepszymi nauczycielami. Dla młodych matek (i ojców) ze swoimi maleństwami w wózkach, dla żon zachęcających mężów do ruchu i w drugą stronę - dla mężów, których żony po raz pierwszy przełamują barierę biegu w ramach 'organizacji'. Dla tych co chcą się zmęczyć, i dla tych co chcą w trakcie biegu pogadać, spotkać się, przybić piątki ze znajomymi. Ale też dla tych, co wolą przebiec te 5 kilometrów w słuchawkach - tak jak ja za pierwszym razem 5 lat temu w parku Reagana.  

Dziś czuję się jakbym biegł parkruna po raz pierwszy. Niepewnie, nie znając swoich możliwości, ale bez żadnych heheszków, całkiem na poważnie. 

26 minut 15 sekund. To mój "nowy rekord" na 5 kilometrów. Może niezbyt eleganckie, ale czuję się dziś bohaterem dnia :)

fot. Krzysztof Posyniak


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy