Gdyby ktoś zapytał się mnie o najbardziej niedocenianego wykonawcę w historii nie szukałbym w progresywnych efemerydach, które zniknęły po wydaniu 1 płyty w liczbie 1 tysiąca sprzedanych egzemplarzy, ani w jazzie, ani w nigdzie indziej, ale wskazałbym na Chrisa de Burgha, którego przekleństwem jest Lady in Red... (choć płyta Into the Light jest świetna).
W latach 70-tych nie było barda (songwritera?), który równie umiejętnie łączyłby pop z art rockiem. Od lat słucham jego wczesnych płyt z tym samym, a nawet coraz większym uwielbieniem. I dziwi mnie to, że przez 5 lat ani jedna płyta nie pojawiła się w kąciku biegowego melomana. Bardzo często wracam do Chrisa (także w trakcie biegania) i słucham bezkrytycznie jego całej dyskografii począwszy od Far Beyond The Castle Wall aż do Flying Colours. Lata 90-te i późniejsze już tak do mnie nie trafiają, ale z pierwszych 9 studyjnych płyt kiedy ewoluował od folku aż do inteligentnego popu, każda jest warto uwagi.
Rozpoczynam więc kolejny muzyczny ultramaraton w tym roku. 9 płyt i 9 biegów z Chrisem de Burgiem. Będzie folkowo, będzie chwilami art-rockowo, będzie popowo i balladowo.
1. Far Beyond These Castle Walls [1974]
Środa, 4 kwietnia. To jest ten prawdziwy pierwszy dzień wiosny, w którym czuć zacznie więcej lata niż zimy. Niesamowita amplituta, niemal 20 stopni różnicy w ciągu doby. I gdyby nie fakt, że w styczniu i lutym nie jeden raz biegałem na krótko - mógłbym ogłosić światu jak połowa biegowej braci, że wreszcie pobiegłem na krótko. Ale największą różnicą była nie temperatura, a to, że po wielu miesiącach przerwy wziąłem ubranie biegowe do pracy i wcisnąłem takiego małego 8-kilometrowego klinika między pracę a powrót do domu.
I muszę powiedzieć jedno - lubię biegać po Żuławach, na wschód od Pruszcza Gdańskiego. Jest płasko, może wejść w rytm, można się wyłączyć i rozkoszować dalekim horyzontem, którego nie plami żaden pagórek.
Moja pętla ma 8 km. Pruszcz Gdański - Rokitnica - Radunica - Pruszcz Gdański. Mieszanka dzikości i cywilizacji. Z jednej strony Radunia, czaple i sarenki na polach. A z drugiej torami mknie pendolino. A w słuchawkach pierwsza płyta Chrisa de Burgha - Far Beyond These Castle Walls. Chris de Burgh pochodzi z wyższych sfer, biedny raczej nigdy nie był i ciężko mówić o buncie w jego muzyce. Początek jego kariery to praca jako grajek na zamku.... Na zamku należącym do jego ojca :) Stąd chyba wywodzi się tytuł debiutu... daleko poza murami zamku. Nie jestem wielkim fanem tej płyty. Jest tutaj kilka folkowych, balladowych pereł, ale polowa płyty ma w sobie coś z kabaretu, z piosenki aktorskiej, z głupkowatego skeczu. I widzę to właśnie jako pozostałość po zamkowych występach dla podpitej arystokracji, która po szklaneczce whisky lubiła się pośmiać. Ale na tej płycie już formował się ten Chris, który za kilka lat stanie się twórcą rewelacyjnych folkowych ballad, których aranżacja nie tylko będzie ocierać się o art-rock, ale w moim przekonaniu tym art-rockiem już będzie.
8,01 km 46 minut 59 sek
2. Spanish Train [1975]
Czwartek, 5 kwietnia, imieniny Krescencji. Pogoda dalej taka sama. Pętla identyczna. Czas o minutę lepszy. Spanish Train to jedna z 6 płyt de Burgha, które poznałem jeszcze w latach 80-tych. W związku z tym mam ogromny sentyment, bo ta płyta nie gra tylko nutami, ale także kontekstem i wspomnieniami. Słuchając dzień po dniu mam wrażenie, że to taka lepsza wersja debiutu. Są tutaj także kabaretowe wstawki jak Patricia the Stripper, ale strona folkowa jest już dojrzalsza i coraz bardziej charakterystyczna. No i przede wszystkim jest na tej płycie pierwszy wielki singlowy przebój - A Spaceman Came Travellin, którego cover kilka lat temu sprofanowała nasza rodzima Mandaryna :)
8,01 km 46 min 12 sek
3. At the End of a Perfect Day [1977]
Piątek 6 kwietnia, miałem znów zrobić żuławską rundę, ale dziś się nie dało wmontować biegu pod koniec pracy. A szkoda, bo fajnie wiało i ciekaw byłem jak to jest biec 3 km pod wiatr. Skoro nie udało się w pracy - pobiegłem wczesnym wieczorem tradycyjne rundy po zbiornikach.
Ta płyta to moja rówieśniczka, rok 1977, ale z jakiegoś nieznanego mi powodu przez całe życie ja omijałem. Kupiłem dopiero rok temu w ramach prezentu na 40-tkę (generalnie na 40-tkę kupiłem sobie cały worek płyt z roku 1977-mego, to był przedziwny rok w muzyce, jak po uderzeniu meteoru). Tymczasem Chris de Burgh po prostu robił swoje, jako bogaty młodzieniec z bogatego domu cały punkrockowy ruch roku 1977 potraktował z niesmakiem i kompletnie zignorował w podejściu do tworzenia swojej własnej folkowo-balladowej historii. To nie jest jeszcze wybitna płyta, nie ma na niej żadnego większego hitu jak wyjątkowy Spacemen... z poprzedniczki, ale jest równiejsza, bardziej spójna i dla wytrawnego ucha zdradza już pierwsze art-rockowe plamy w kompozycji i aranżacji.
8,01 km 47 min 03 sek
4. Crusader [1979]
Sobota, 7 kwietnia. Rano pobiegłem parkruna. Całkiem szybko jak na mnie, bo ze średnim tempem 5:12 min/km. Ale w ciągu dnia brakowało mi takie spokojnego, relaksującego biegu... Wyszedłem około 15-stej i zrobiłem kilka pętli po zbiornikach. W słuchawkach Krzyżowiec wyśpiewujący w moje uszy Jerusalem is lost!
To była końcówka jak 80-tych. I jak w przysłowiu... czym skorupka w młodości nasiąknie... Miałem 4 kasety z Chrisem de Burghiem. C60 z Into the Light, oryginalną sklepową Flying Colours (totalny ewenement - oryginalna kaseta w czasach jeszcze przed piratami), C90 ze Spanish Train i The Gateway oraz C90 z Crusader i Eastern Wind. I właśnie ta ostatnia kaseta była moją ulubioną. Do dziś nie wiem, która z tych dwóch ostatnich płyt bardziej mi się podoba. Zazwyczaj jest tak, że bardziej podoba mi się tak, której aktualnie słucham.
Crusader to apogeum folkowo-balladowego Chrisa de Burgha. Tutaj cała płyta jest na poważnie. Cała płyta jest jedną kompletną koncepcją na muzyczną wyprawę krzyżową w świat średniowiecza. Wyprawa ta kroczy od wioski do wioski, przez jedną z najpiękniejszych ballad ever - The Girl with the April with her Eyes aż po epicką, monumentalną wyprawę krzyżową. Kiedy biegnę i słucham tytułowego Crusadera nie jestem w stanie powstrzymać się od śpiewania. Z punktu muzycznego przedostatni utwór-suita na płycie byłby perłą w dyskografii Alan Parsons Project i mocną pozycją w historii rocka progresywnego. Byłby... gdyby Chris de Burgh kilka lat później nie stał się ikoną pościelowego popu, choć i to stwierdzenie jest mocno niesprawiedliwe.
6,78 km 44 min 20 sek
5. Eastern Wind [1980]
Wtorek, 10 kwietnia. Wróciłem na swoją 8-mio kilometrową pętlę żuławską. Dziś było trochę chłodniej i ze wschodu wiał dość silny wiatr. A co oznacza wiatr na żuławach? Oznacza tyle, że trzeba się z nim po prostu pogodzić :)
Przez lata uważałem Eastern Wind za słabszą wersję Crusadera. Ale z czasem zauważałem u siebie dziwny fakt, że chętniej wracałem do strony B mojej kasety C90. I w końcu musiałem zadać sobie pytanie - czy lepsza jest ta płyta, którą uważam za lepszą, czy ta, której częściej słucham? :) Jeżeli to drugie stwierdzenie jest prawdziwe, to Eastern Wind jest najlepszą płytą Chrisa de Burgha ever. Do słodkości folkowych ballad Chris de Burgh dodał małą szczyptę chłodu aranżacyjnego początku lat 80-tych. Ale jak na bogatego mężczyznę przystało - kompletnie nie oglądał się na modę new-romantic. Po prostu jego folk stał się delikatnie chłodniejszy. A kończący płytę tytułowy Eastern Wind to prawdziwy majstersztyk.
8,1 km 44 min 32 sek
ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz