sobota, 15 kwietnia 2017

Kącik biegowego melomana: Fleetwood Mac - Tango in the Night


Zostałem wczoraj zbombardowany z kilku miejsc tą płytą. Czas płynie, a muzyka, która wsiąkała niepostrzeżenie w nasze dzieciństwo/młodość ma już 30 lat. Tango in the Night - Fleetwood Mac ukazała się 13 kwietnia 1987 roku.

Fleetwood Mac nigdy nie był zespołem z mojego topu, choć jego losy znałem dość dobrze. Miałem nagrane na kasety ich pierwsze bluesowe albumy z Peterem Greenem. Na półce z winylami leży i Tusk i dwa egzemplarze Rumours. Ale obudzony w nocy nie wymieniłbym całej dyskografii Fleetwood Mac płyta po płycie, co raczej udałoby mi się z większością wykonawców z mojego piedestału.

Płyta Tango in the Night jest płytą z osobistego punktu widzenia przedziwną. Pierwszy raz świadomie i w całości posłuchałem jej ledwie wczoraj. Ale czułem się jakby składała się z pobranej lata temu mojej krwi pępowinowej. Połowę piosenek z tego albumu znałem doskonale. Druga połowa sprawiała wrażenie jakbym przynajmniej kiedyś już je słyszał. W 1987 roku miałem 10 lat i radiowa dwójka i trójka musiały tłuc tę płytę bez przerwy. Jeżeli pojawiały się w TV jakieś wideoklipy to musiały wśród nich być także przeboje z Tango in the Night. Dźwięki wgryzały się w moją głowę i w podświadomości zostały do dziś.

Kwiecień w 1987 roku był ostatnim takim kwietniem. Trzy miesiące później Gunsi wydali Appetite For Destruction i muzyka powoli przestawała być taka sama. Soft-rock osiągnął swoje kompozycyjne i produkcyjne apogeum. Muzyka pop już nigdy później nie była tak dobra, a analogowe brzmienie tak doskonałe. Z tego roku pochodzi też Bad - Michaela Jacksona i Faith - Georga Michaela, Joshua Tree - U2 i Floodland - The Sisters of Mercy. W 1987 roku ukazała się też A Momentary Lapse of Reason - Pink Floyd

Tango in the Night towarzyszyło mi na porannym bieganiu. Dziś rano nie było dobrej pogody na bieganie. Wiał dość silny wiatr a deszcz oscylował pomiędzy mżawką a kroplami agresywnie zacinającymi z boku. Gdyby nie Fleetwood Mac w słuchawkach pewnie byłby to klasyczny trening "na zaliczenie" i szybki powrót do domu, ale tym razem muzyka z płyty Tango in the Night była jak kolorowa tęcza na tym pochmurnym niebie.

Kolejny raz muzyka wyrywa mnie z marazmu niebiegania przez kilka dni. Kolejny raz zaczynam wyrywać się do tych chwil sam na sam z muzyką, które daje mi bieganie. Mam ochotę przypomnieć sobie całą dyskografię Fleeetwood Mac i wiem, że nie zrobię tego z piwkiem na kanapie, ale ze słuchawkami na uszach biegnąć betonowym chodnikiem, leśną ścieżką czy dookoła jeziora. Chrzanić słuchanie własnego oddechu, rytmu kroków i dźwięków natury jak można słuchać Fleetwood Mac!










PS. Wideoklip do Big Love autentycznie pamiętam sprzed 30 lat. Był on dla mnie majstersztykiem realizatorskim i wpatrywałem się w niego jak w Gwiezdne Wojny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy