wtorek, 12 stycznia 2016


Przewijając newsy na moim facebooku widzę czarną gwiazdę. Klikam w każdy link i czytam każde pożegnanie. I podpisuję się pod każdym słowem, jakie przeczytam. W szczególności pod tymi, które dziwią się, że można tak wzruszyć się śmiercią człowieka, którego nikt z nas nie znał osobiście. Od dwóch dni chodzę jak uderzony w głowę. Co jakiś czas oglądam videoclip do Lazarusa i siedzę w milczeniu przez kolejne kilkanaście minut. Jeszcze w piątek kupowałem jego najnowszą płytę. Rozpieczętowałem z celofanu i ustawiłem na gramofonie. Kiedy w niedzielę moje dzieci pytały się, co oznacza ta czarna gwiazda mówiłem - "to czarna gwiazda śmierci" i śmiałem się, kiedy uciekały by na nią nie patrzeć, a raczej aby ona nie patrzyła na nie. Nie udało mi się przesłuchać jej w całości ani razu. Czekałem na okazję, na dobry moment, na celebrację. Prawdę mówiąc poza genialnymi Blackstar oraz Lazarus, które znamy już od kilku tygodni, nie przesłuchałem jej do tej pory...

Wydaje mi się, że wszyscy czuliśmy, że to ostatnia płyta Davida Bowie. I czuliśmy, że David doskonale o tym wie. Tylko każdy bał się mówić o tym głośno. Jako widzowie tego przedstawienia zachowywaliśmy się wzorowo. Przygotowywałem się na tę płytę, od miesięcy odświeżałem moje ulubione płyty Davida. Biegałem przy Space Oddity, Hunky Dory i Station To Station. W samochodzie przez tydzień jeździłem z Earthlingiem. Kiedy na YT pojawiła się 10-minutowa kompozycja Blackstar - zamarłem z wrażenia. Taką muzykę w tych czasach może tworzyć tylko osoba, która nie ma nic do stracenia. Nie myliłem się... Kiedy kilka tygodni temu dotarł do nas Lazarus wiedziałem, że szykuje się coś dużego... I stało się.

Poniżej moje krótkie in memoriam, garść wspomnień związanych z Davidem Bowie.

  • Być może to było dopiero we Wzrockowej Liście Przebojów Marka Niedźwieckiego, która w TV była emitowana od 1988 roku, może wcześniej (?) ale spośród wideoklipów, które wbiły się w moją głowę, obok Take On Me A-ha, czy Don't Answer Me Alan Parsons Project to właśnie China Girl oraz Let's Dance wymieniłbym jednym tchem.
  • W 1997 roku odwołał koncert z okazji 1000 lecia Gdańska. Co ciekawe, nie byłem wtedy jeszcze jego fanem. Mimo, że miałem cały art-rock w jednym paluszku i wydawało mi się, że znam już całą muzykę na świecie postrzegałem Davida z perspektywy Let's Dance tak samo jak 6 lat wcześniej Genesis z perspektywy I can't dance.  Mimo to wiedziałem, że takiej okazji nie można puścić bokiem i razem z Adasiem O. obczajaliśmy dziury w płocie na stadionie przy Traugutta. Mam do tej pory wyrzuty sumienia, że może gdybym nie kombinował tylko kupił bilet to koncert by się odbył, może ten mój jeden niekupiony był kroplą, która przelała czarę goryczy organizatora. 
  • Bowiego naprawdę poznałem bardzo późno, dopiero w 1999 roku. Nie wiem jak mogłem przeżyć niemal dekadę słuchając wszystkiego dookoła a pominąwszy Hunky Dory czy Ziggiego Stardusta.  Miłość była ogromna. Do tego stopnia, że kupiliśmy sobie nawet na Jarmarku Dominikańskim ze wspomnianym Adamem O. bootleg Starman na pół. To znaczy złożyliśmy się kasą po połowie i mieliśmy dzielić czasem posiadania po połowie. Hmmmm chyba pora abym na kolejne 15 lat uczciwie oddał go Twoje ręce Adaś. 
  • Moja małżonka dziwnie się na mnie patrzyła, kiedy ja się na nią jeszcze bardziej dziwnie patrzyłem, kiedy powiedziała mi, że za najlepszą kompozycję Nirvany uważa The Man Who Sold The World.  


Na koniec żart, który kiedyś bardzo mnie rozśmieszył

1 komentarz:

  1. Heh, dla mnie też najlepszy The Man Who Sold The World.. i Something In The Way. Zaczynam Hunky Dory.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy