wtorek, 22 września 2015

Kącik Biegowego Melomana: David Gilmour - Rattle That Lock


Chyba nie ma co ukrywać, że czekając na nowego Davida Gilmoura każdy z nas zastanawia się jak dużo będzie w nim Floydów. Inna ocena niż przez nomen omen - pryzmat - Pink Floyd jest niemożliwa. Ale takie postrzeganie nie musi być wcale pułapką. Pink Floyd jest już po prostu bezkresny, bo kawałek Pink Floyd jest w każdej wartościowej muzyce jaka tworzy się na świecie. A ja sam mimo mojej ogromnej sympatii dla Rogera Watersa i szaleńczej miłości płyt The Final Cut oraz Pros & Cons of Hitch-Hiking  równie często wracam do A Momentary Lapse of Reason i The Division Bell - nagranych już z Gilmourem w roli głównej.

Po wydaniu w zeszłym roku The Endless River - płyty powstałej jako uczczenie pamięci Ricka Wrighta chyba wszyscy pogodziliśmy się, że to jest już prawdziwy koniec Pink Floyd. Nikt nie oczekuje i nie chce aby jakakolwiek muzyka powstała jeszcze pod tą nazwą. W pewnym sensie zeszło ciśnienie. Gilmour to Gilmour, a Waters to Waters. Każdy z nich jest jest tak samo ważną cegłą w murze z napisem Pink Floyd. A kiedy któryś z nich nagrywa płytę - z nieba pada śnieg, a w domu pachnie choinką.

- Słuchałeś już nowego Gilmoura? - zapytałem w piątek Michała
- Tak, i czuję się jakby była Gwiazdka - odpowiedział.

Ja pierwszy raz posłuchałem Rattle That Lock wracając z Wieżycy, tuż po tym jak odwiozłem Stasia na start Kaszubskiej Poniewierki. Takie chwile są faktycznie jak Gwiazdka, bo nie zdarzają się częściej niż raz na rok. Wiem, że samochód to nie jest idealne miejsce, ale starałem się jechać wolno aby zbędnym szumem nie zagłuszać dźwięków płynących z głośników. Nie chciałem też za wcześnie dojechać do domu... David, jestem Ci dłużny kilka stów. Przy pierwszych dźwiękach Faces of Stone, zwolniłem chyba do 40 km/h. Policja perfekcyjnie zaczajona w krzakach z radarem musiała być równie zdziwiona jak ja!

5 a.m. Czy ktoś wyobraża sobie inny początek dla floydowskiej płyty? Instrumentalny wstęp to znak charakterystyczny. Tak samo bujały nas fale w Signs Of Life czy powoli rozkręcało się Cluster One. 

Rattle That Lock. Zerwij zamki i zrzuć łańcuch. To najbardziej radiowy utwór z tej płyty. Tak samo jak kiedyś Learnig to Fly czy What Do You Want From Me. Znamy go już od dawna.

Faces of Stone. To on uratował mnie przed mandatem. Piękna kompozycja z tłem orkiestrowym Zbigniewa Preisnera (jak w większości utworów na tej płycie). Jest tutaj patos i TA gitara.

A Boat Lies Waiting. Unosi się tutaj duch Ricka Wrighta. I głos lunatyka z Dark Side of The Moon.

Dancing Right In Front Of Me. To jeden z dwóch najdłuższych utworów na tej płycie. Łączy w sobie klasyczne gilmourowskie klimaty gitarowo-wokalne z orkiestrą Preisnera i... z czymś co jest dla mnie pewnym novum - wejściem na krótką chwilę w klimat kameralnej sali koncertowej, nawet knajpy, z dymem i pianinem w tle. Do tej pory klimat floydów to były raczej wielkie stadiony począwszy od tego w Pompejach, a tutaj jesteśmy na granicy naruszenia pewnej intymności.

In Any Tongue. Najdłuższy na płycie, prawie 7-minutowy. Chwilami kojarzy mi się z takim dojrzalszym, spokojniejszym Take It Back. Chwilami nawet z Comfortably Numb. A na pewno końcówka z długim gitarowym solo.

Beauty. Utwory takie tak ten kojarzą mi się z The Endless River. "Ambientowo-floydowy" początek który przeradza się w długi pejzaż z gitarą na pierwszym tle.

The Girl In The Yellow Dress. Przy pierwszych kilku próbach ciężko mi było przesłuchać ten kawałek w całości. David Gilmour i blues? To co trzy utwory wcześniej było lekko zaznaczone - tutaj mamy w całej okazałości. Blues!! Siedzę w knajpie a Gilmour śpiewa mi bluesa! No ale z drugiej strony czemu się dziwić... przecież David wygląda prawie tak samo jak Gordon Haskell.

Today. Zmiana klimatu. Przy tym utworze czuję się jak w latach 80-tych.

And Then... Nie wiem jak będę ten utwór postrzegał za kilka, kilkanaście lat. Ale to instrumentalne zakończenie płyty ma w sobie potencjał nostalgii tak samo duży jak Adagio Albinioniego w filmie The Doors. Albo tytułowa kompozycja z płyty Stationary Traveller grupy Camel.  

Chcąc podsumować tę płytę zastanawiam nad kilkoma rzeczami:
  • Dlaczego nie podobała mi się kilka lat temu On An Island? Czy to kwestia lepszej muzyki na Rattle That Lock, dojrzałości Davida, dojrzałości mojej? A może po prostu teraz już wiem, że nigdy nie będzie już Pink Floyd i łaknę tej muzyki w sposób mniej pretensjonalny niż wcześniej
  • Co zrobi Roger Waters za rok? Nie mam żadnych przesłanek aby w to wierzyć, ale intuicja podpowiada mi, że tym razem, w 2016 roku powstanie ta długo zapowiadana płyta o zgubnych kwestiach interpretacji religii w kontekście losów człowieka. 
  • I co będę robił 25 czerwca 2016 roku z Joszczim we Wrocławiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy