Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koncerty mojego życia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koncerty mojego życia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 października 2018

Weltschmerz, Fish i parkrun Gdańsk-Południe #118

Naprawdę nie wiem, czy będę miał tyle sił aby zrobić kiedyś 5 km w 20 minut. Ale z każdym kilogramem w dół staje się to moją obsesją. A każdy kilogram w dół to 2 sekundy na kilometrze. Gdyby korzystać w tych wyliczeniach tylko z matematyki temat byłby prosty. Jeszcze kilka miesięcy diety i 19:59 na wiosnę robi się samo...


Ale to nie takie proste. Niedawno ktoś napisał mi w komentarzu, że aby o tym realnie marzyć trzeba zacząć robić 1 kilometrowe interwały poniżej 4 minut na spokojnie... No właśnie... Niby to tylko 5 interwałów w 4 min/km z coraz krótszą przerwą, zmierzającą do granicy 0 sekund.

Na ostatnim parkurnie chciałem pobiec swobodnie w tempie 4:45 min/km. Przysięgam, że kilku osobom, z którymi rozmawiałem przed startem mówiłem prawdę. Ale wszystko zmieniło się sekudnę po sygnale startu. Niefortunnie stałem na krawężniku tuż przy pierwszej linii, i jak ruszyliśmy to znalazłem się w pierwszej piątce liderów. No i tak trochę z grzeczności nie chciałem robić problemu tym co są za mną, a chcą biec szybciej, więc wyrwałem do przodu, aby na spokojnie wyprzedzili mnie jak się przerzedzi.

Po 400 metrach mijając Leszka, który stał przy linii mety usłyszałem:

- Tomek, dajesz, walczysz o podium! 

piątek, 6 lipca 2018

King Crimson w Krakowie - 18.06.2018

Siedzę właśnie sam w domu, po raz pierwszy od długiego czasu. Słucham winyla zakupionego tuż przed koncertem: In The Court of the Crimson King. Nie jest to pierwsze wydanie, ale na pewno jest to najlepsza reedycja jaką można wymarzyć. Jedna z najsłynniejszych okładek rocka. Jedna z najważniejszych płyt, która w 1969 roku zmieniła bieg muzyki.


Ten pierwszy akapit, który właśnie napisałem brzmi jak wstęp do mega-laurki. I tak miało być. Koncert, na który wybrałem się do Krakowa, po raz pierwszy w życiu zobaczyć King Crimson na żywo miał być zamknięciem pętli. Miał być ostatnim akordem spełnienia, który włożony razem z całą dyskografią King Crimson do pudełka, pięknie przyozdobiony, zawinięty wstążeczką i odłożony na półkę obok zdjęć własnych dzieci, miał oznajmiać każdemu, kto pyta się mnie "czego słucham", że King Crimson to najważniejszy zespół mojego życia.

niedziela, 3 czerwca 2018

Camel - Warszawa, Progresja, 2.06.2018


Muzyka w połowie to nuty, które ją tworzą, a w drugiej połowie to kontekst, w którym tych nut doświadczamy. Kilkadziesiąt minut temu wyszedłem z koncertu zespołu Camel w warszawskiej Progresji. Jestem oczarowany, zbieram szczękę z podłogi, albo po prostu jestem szczęśliwy, że byłem o tej porze w tym miejscu, że nie zdecydowałem inaczej, że nie odpuściłem tego koncertu tłumacząc to odległością, brakiem czasu czy innymi wymówkami...


Kontekst nr 1
Przy Motławie w Gdańsku jest sklepik z kasetami. Jest rok 1991, a może wczesna zima 1992. Razem z Adasiem, moim najlepszym przyjacielem z czasów liceum idziemy po szkole wydać kilka złotych na kasety zamiast na drożdżówki i piwo (te czasy jeszcze przyjdą). Kupuję na kasecie-piracie marki Elbo płytę Moonmadness nieznanego mi jeszcze wtedy zespołu Camel. Nie rozstaję się z tą kasetą przez kolejne tygodnie...

poniedziałek, 18 września 2017

Dlaczego poszedłem na koncert The Sisters of Mercy i jestem z tego powodu zadowolony?

Aby zrozumieć dlaczego jestem zadowolony z powodu uczestnictwa w najgorszym koncercie mojego życia muszę opisać wstęp, który pewnie będzie dłuższy od samej relacji z koncertu.


Wszystko zaczęło się 23 listopada 1990 roku. Tego dnia Tomek Beksiński w audycji Czas na Rock w II programie PR zaprezentował mający premierę kilka tygodni wcześniej album Vision Thing. Po 27 latach to wciąż ostatni studyjny album z premierową muzyką jaki nagrała grupa The Sisters of Mercy. Wtedy kompletnie nie znałem tego zespołu. Może parę razy koledzy mojej siostry użyli tej nazwy, ale na wydany kilka lat wcześniej Floodland byłem po prostu za młody. Kiedy w ten piątkowy wieczór 27 lat temu Tomek skończył swoją przemowę zachwalając płytę byłem do tego stopnia nakręcony, że nerwowo trzymałem palec na przycisku "rec" mojego magnetofonu. I kiedy wreszcie poszły w eter pierwsze dźwięki po prostu leżałem na dywanie i dziękowałem losowi, że nie przegapiłem tej audycji i mam szansę ją nagrywać. Miałem wrażenie, że słucham najgenialniejszej muzyki świata, zakochałem się bezgranicznie w ciągu kilku pierwszych minut i ta miłość jak się okazało - trwa do dziś.

niedziela, 18 grudnia 2016

Koncerty mojego życia: Songs Ohia - Berlin 2003


To nie jest blog stricte biegowy. To blog biegowo-muzyczny. Gdyby nie muzyka, która ciągnęła mnie do wyjścia na ścieżkę - pewnie nie biegałbym. Gdyby nie bieganie - pewnie nie miałbym czasu na słuchanie muzyki w takich objętościach jakie daje mi samotne przemierzanie dystansu w słuchawkach na uszach.

Miałem szczęście w swoim życiu być uczestnikiem kilku koncertów, które przetoczyły się po mnie jak emocjonalny walec i zrobiły mi akupunkturę każdej części mojego ciała. Do dzisiaj wyjmuję jeszcze igły tamtych wspomnień. Chciałbym opisać je w krótkim cyklu pt. "koncerty mojego życia". Kiedyś wyprawa na koncert doświadczała mnie emocjonalnie tak samo mocno jak dziś wyprawa na Łemkowynę czy Sudecką Setkę. To była podróż i eskalacja emocji. Kiedyś wyłącznie tych siedzących w głowie, dziś także tych fizycznych. Tak naprawdę wyprawa na koncert i bieg ultra to przeżycia bardzo do siebie podobne...