wtorek, 23 października 2018

Weltschmerz, Fish i parkrun Gdańsk-Południe #118

Naprawdę nie wiem, czy będę miał tyle sił aby zrobić kiedyś 5 km w 20 minut. Ale z każdym kilogramem w dół staje się to moją obsesją. A każdy kilogram w dół to 2 sekundy na kilometrze. Gdyby korzystać w tych wyliczeniach tylko z matematyki temat byłby prosty. Jeszcze kilka miesięcy diety i 19:59 na wiosnę robi się samo...


Ale to nie takie proste. Niedawno ktoś napisał mi w komentarzu, że aby o tym realnie marzyć trzeba zacząć robić 1 kilometrowe interwały poniżej 4 minut na spokojnie... No właśnie... Niby to tylko 5 interwałów w 4 min/km z coraz krótszą przerwą, zmierzającą do granicy 0 sekund.

Na ostatnim parkurnie chciałem pobiec swobodnie w tempie 4:45 min/km. Przysięgam, że kilku osobom, z którymi rozmawiałem przed startem mówiłem prawdę. Ale wszystko zmieniło się sekudnę po sygnale startu. Niefortunnie stałem na krawężniku tuż przy pierwszej linii, i jak ruszyliśmy to znalazłem się w pierwszej piątce liderów. No i tak trochę z grzeczności nie chciałem robić problemu tym co są za mną, a chcą biec szybciej, więc wyrwałem do przodu, aby na spokojnie wyprzedzili mnie jak się przerzedzi.

Po 400 metrach mijając Leszka, który stał przy linii mety usłyszałem:

- Tomek, dajesz, walczysz o podium! 

Niezły żart, ale biegłem czwarty albo piaty. Spojrzałem na endo i ku własnemu zdziwieniu tempo miałem 3:50 min/km. Powiem teraz coś naprawdę szczerego: biec kilkanaście metrów za liderem, mając całą czołówkę w zasięgu wzroku to było coś zajebiście miłego. Coś czego nie doświadczyłem od ponad 25 lat. Ja wiem, że mieliśmy za sobą ledwie 10% dystansu, ale w głowie miałem tylko jedną myśl - pieprzyć to, że zaraz spuchnę, chwilo trwaj! I wtedy postanowiłem sprawdzić jak daleko jestem w stanie lecieć tempem poniżej 4 min/km. Żadnego taktycznego zwalniania, po prostu do przodu, aż nie dam rady i ciało samo zacznie zwalniać...

Za długo się nie cieszyłem niestety tym stanem. Pociągnąłem tak 1,5 kilometra zbiegając potem grzecznie na prawą stronę dając się wyprzedzić kilku osobom. Ale i tak te 6 minut było warte każdej kropli potu, bo pokazało mi jak wygląda świat w grupie liderów. Wygląda tak samo, z jedyną różnicą, że szybciej przebierają nogami.

Przez resztę biegu nie odpuściłem, wręcz przeciwnie - cisnąłem ile się dało i nawet zdobyłem się na sprint na ostatniej prostej.

21:09 - NEW PB

Czy się tego spodziewałem? Absolutnie nie. O ile trzy tygodnie temu nastawiłem się na życiówkę i dysząc jak knur wybiegałem 21:22, tym razem naprawdę była to dla mnie zabawa biegowa. Oczywiście zabawa nie zawsze musi być lekka, bo na mecie musiałem się oprzeć o barierki i ogarniać rzeczywistość przez jakieś 30 sekund. Ale na pewno nie był to dobrze taktycznie rozegrany bieg.

* * *

W najbliższą sobotę parkun w klimacie Halloween. Jeżeli ktoś chce się przebrać to jest ku temu okazja. Ja nie będę biegł. Będą za to na mecie serwował dla każdego tradycyjną zupę dyniową powstałą z dyni z Juszkowa, z działki moich rodziców (zero GMO, zero nawozów, czysta podpruszczańska glina plus serce ogrodnika) oraz ziemniaków z Iławy, wyrwanych z Iławskiej gleby i przywiezionych specjalnie na tę okazję przez Kamila z jego rodzinnych stron.

Zupę będą rozdawać nasze dzieciaki, więc nie róbcie im przykrości i zgarnijcie na mecie gorący kubek z ich drobnych rączek. One mają doskonałą pamięć i rok temu przez wiele tygodni słyszałem zwierzenia przykryte dziecięcą pretensją wraz z dyskretnym wskazywaniem placem "Tato, a TEN nie wziął ode mnie zupy!"

* * *

fot. trojmiasto.pl

Tytuł tego postu to Weltschmerz, czyli ból świata, ból istnienia. Niemiecki romantyzm, Werter i te sprawy. Tak też będzie się nazywać najnowsza płyta Fisha. W niedzielę miałem przyjemność być na jego koncercie w Starym Maneżu. To moje trzecie spotkanie z Fishem. Pierwsze to Kwadratowa w 1997 roku. Potem Unplugged w Sheratonie w 2011. Każdy z tych koncertów był magiczny. Ten ostatni, ten niedzielny wywołał we mnie kilka uczuć, które ciężko mi zebrać w dobrą prozę, więc z pomocą muszą przyjść punktory:
  • Fish nie daje rady wokalnie, ale niestety taki los człowieka (mój), który serce zostawił artystom z lat 70 i 80. Dziś portale mówią o nich "staży gwiazdorzy". Czy stary gwiazdor może pięknie wyśpiewać bożonarodzeniową kolędę?  :D
  • Fish jest MEGA showmanem. Pewnie opowiada te same historyjki na każdym koncercie, ale robi to dobrze. Historia o tym dlaczego każda płyta Marillion ma 46 minut - bezbłędna. Parodiowanie dialogu z Kaczkowskim z podziałem na role - przesłodkie :D
  • Utwory z Clutching at Straws czyli sztandaru, pod którym stał ten koncert wypadły średnio. 
  • Nowe kawałki z Weltschmerz - wybornie!!! Nie mogę doczekać się tej płyty. Widać, jak Fish ją przeżywa, jak ją oralnie dopieszcza poświęcając jej kilkanaście minut opowieści ze sceny. To będzie dzieło. To będzie coś wielkiego. Chcę już tę płytę. Ma być na wiosnę, maybe. 

Pytanie, co będzie pierwsze Weltschmerz czy 19:59? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy