piątek, 19 października 2018

Kącik biegowego melomana: The Smiths - The Queen Is Dead

Na każdą płytę w końcu musi przyjść czas. Nauczyłem się tego dawno temu, że skoro coś mi się nie podoba, to nie jest tak, że to jest kiepskie, ale po prostu nie trafiłem z podejściem. Nie przekreślam, że kiedyś zacznę dostrzegać coś więcej w mainstreamowym grunge'u albo przekonam się do Marillion z Hogarthem.
Jest kilka takich płyt, które stały na ołtarzykach przy gramofonach czy odtwarzaczach CD w wielu domach. Płyt, które wygrywały plebiscyty na naj naj naj, ale do mnie nie trafiały. Ale jak na ultrasa przystało mam sporo cierpliwości i nie poddaję się za łatwo :) A kiedy znajdzę w końcu drogę do serca płyty, która nigdy Ci nie podchodziła czuję się przepełniony szczęściem jak kiedyś na mecie Łemkowyny, kiedy zawiadowca z Komańczy wręczał bluzę finishera dystansu 150.

Odkryłem The Smiths! 



Ciężko mieć ponad 40 lat na karku, interesować się muzyką i nie znać Morriseya i The Smiths, ale mi to się prawie udawało. Przechodziłem zawsze obok gościa, jak lecieli w radio to się zamyślałem, artykuły tylko omiatałem wzrokiem. Jedyny, który przeczytałem z zainteresowaniem to ten, jak Morrisey przerwał kilka lat temu koncert po 20 minutach bo mu ktoś z publiczności powiedział coś niemiłego i się biedak obraził i wszystkich ukarał. No i jeszcze jeden cytat z Morriseyem pamiętam z młodości, powiedział go Val Kilmer po tym jak zagrał Jima Morrisona w The Doors.

- "Teraz zamierzam zagrać rolę Vana Morrsona, a kiedy już zagram wszystkich Morrisonów, to przejdę na Morriseyów"

Do muzyki robiłem kilka podejść, ale wszystkie kończyły się podobnie,  całkowitą obojętnością po kilku utworach. Do wczoraj.

Wczoraj było to jedno z kolejnych podejść, po których niewiele się spodziewałem. Zaczęło się od usłyszanego w trójce There Is a Light That Never Goes Out. Zapaliła się we mnie jakaś iskra. I siedziała cały dzień, aż wieczorem poszedłem pobiegać z The Queen Is Dead w słuchawkach. W sumie nie miałem biegać tego dnia, ale wyrwałem się piechotą do apteki i wyszło mi 6 km - 37 minut. Tyle trwa ta płyta. Uwielbiam takie krótkie płyty, bierze się je na raz i wciąż pozostaje niedosyt.

Nie ma na tej płycie ani jednego momentu, który by sprawiał, że mógłbym się zdekoncentrować. 100% atencji w kierunku muzyki, od tytułowego The Queen Is Dead, aż po kończący płytę Some Girls Are Bigger Then Others. 

Ta płyta ma w sobie mnóstwo smutku i melancholii, lecz nie takiej w "stylu Low", ale takiej rozedrganej,  takiej nerwowej, niepokojącej i absolutnie nie wyciszającej, tylko wyrywającej z serca zwierze, wyjące i gryzące wszystko dookoła. Taka jest właśnie muzyka The Smiths. Biega się z nią wybornie.


RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy