środa, 10 października 2018

Me and my New Balance MCRUZHN

Nigdy nie robiłem recenzji butów biegowych po 130 kilometrach. Wciąż uważam, że taki test nie może być do końca wiarygodny, ale na zmianę mojego podejścia do tematu wpłynęły trzy czynniki:
  • zostałem o to poproszony w komentarzu (bo New Balance MCRUZHN są do wyrwania obecnie za 199 zł),
  • nigdzie nie ma żadnych recenzji tych butów (a informacja, czy warto jest wyrwać za 199 zł może być wartościowa),
  • to są buty inne niż wszystkie, które do tej pory miałem (nie musi to oznaczać, że są wyjątkowe, po prostu są inne niż wszystkie, które do tej pory miałem).

Jak powszechnie wiadomo, jedno zdjęcie jest warte więcej niż 1000 słów, więc zanim zacznę cokolwiek pisać chciałbym pokazać właśnie to jedno zdjęcie. To może być koniec recenzji, bo każdy kto wie o co chodzi resztę może dopowiedzieć sobie sam.



Eksperymentuję z butami statystycznie co drugą parę. Na przemian kupuję coś klasycznego i jakiś wynalazek. Do tej pory moje 6 lat sinusoidy zakupowej utwierdzało mnie w przekonaniu, że dobry but, to klasyczny biegowy but, z odpowiednią amortyzacją i stabilizacją. Ilekroć chciałem zmienić podejście na coś bardziej minimalistycznego to choć nie wiem ile razy bym przeczytał Urodzonych Biegaczy kończyłem na tym, ze żelazka Asicsa albo Boosty Adidasa to są najlepsze buty. Próbowałem semi-minimalów od Ecco i Kalenji, ale były to małżeństwa odpowiednio na trójkę i czwórkę. Również bez większej wiary w udane małżeństwo kupiłem tytułowe enki.

Tak o nich napisałem półtora miesiąca temu w dniu kupna:
Dość dziwne, bo bardzo lekkie (równe 300 gram przy rozmiarze 47,5), z dobrą amortyzacją (Fresh Foam), normalnym dropem (8mm) i mega elastyczne. Beż żadnych plastikowych stabilizacji, po prostu pokryte materiałem jak spodnie od dresów i wkładane jak skarpeta. Buty, o których nigdzie nic nie byłem w stanie przeczytać, grzebiąc w internecie nie tylko po polsku ale i angielsku (znalazłem recenzję na YT po turecku, ale sobie odpuściłem). New Balance MCRUZHN.
Ale o nich napiszę za rok. Póki co nie wiem czy traktować je jak buty casualowe (no ładne są i można je do dżinsów ubrać) czy treningowe, czy startowe (bo lekkie).


Minęło półtora miesiąca, a te buty zdążyły dokonać całkowitej dekonstrukcji mojego myślenia o obuwiu biegowym. Elementem, który w tej dekonstrukcji ma największy udział jest zapiętek. We wszystkich butach jakie miałem do tej pory zapiętek był wzmocniony odlewem z plastiku i po prostu sztywny. Poza tym najczęściej obudowany gąbkami i wieloma warstwami materiału. Taka konstrukcja z pewnością sprzyja stabilizacji, ale przyczynia się też to scenariuszy, które w książkach i na blogach czytałem nie jeden raz: biegaczy, którzy w trakcie biegów długodystansowych tak poobcierali achillesy, że jedynym ratunkiem na dokończenie biegu było po prostu rzeźnickie wycięcie zapiętka.

W New Balance MCRUZHN cały zapiętek to po prostu elastyczny materiał z milimetrową pogrubioną gąbką na lewo i prawo od achillesa. Samo ścięgno nie jest atakowane przez żadne wzmocnienie, żaden plastik czy szew. Po prostu jest otoczone materiałem jak ze spodni od dresów :)

Pierwsze wrażenie po wyjściu pobiegać było szokujące. Po kilku krokach musiałem się zatrzymać i sprawdzić czy na pewno dobrze te buty założyłem. Wszystko było na swoim miejscu a czułem się jakby przy każdym kroku miały mi po prostu zsunąć się z nogi. Wrażenie to zniknęło dopiero po kilku dniach.

Przede wszystkim musiała pracować tutaj głowa. Jeżeli przez wszystkie zimy swojego życia chodzisz po śniegu w kozakach a ktoś ci nagle każe założyć sandały i wmawia, że ani nie będziesz się ślizgał, ani nie będzie ci zimno, to mu po prostu nie wierzysz i przy każdym kroku stąpasz podejrzliwie jakbyś miał stąpnąć gołą nogą w pokrzywy. 

New Balance MCRUZHN z racji konstrukcji podeszwa+elastyczna "skarpeta" nie mają za wiele stabilizacji. Nie oznacza to od razu, że noga jeździ lewo i prawo po podeszwie. Zdecydowanie nie. Ale musi zupełnie inaczej pracować kostka. Nie jedziesz już czołgiem przez poligon, ale poruszasz się po nim lekkim wozem bojowym. Trzeba włączyć myślenie, uruchomić czucie w stopie i receptory odpowiedzialne za skręcenie kostki na wszystkich nierównościach. Przebiegnięcie przez krawężnik nie może być już tak bezmyślne jak wcześniej...

Amortyzacja nie jest tutaj na poziomie boostów Adidasa czy moich ostatnich Asicsów, ale zdecydowanie jest! Te buty redefiniują moje postrzeganie butów minimalistycznych. Do tej pory dawałem sobie wmawiać, że minimalizm, to podeszwa bez amortyzacji i zerowy drop. Ale to tylko jedna z twarzy minimalizmu, do tego nie koniecznie ta jedyna prawdziwa. Bo okazuje się, że można mieć i przeciętny drop (8mm) i raczej dobrą amortyzację, ale minimalizmu szukać w elastyczności cholewki i poświęceniu stabilizacji.

Jest jeszcze jeden powód dlaczego zdecydowałem się tę recenzję napisać tak szybko: kilka dni temu biegłem Ultramaraton Puszczy Bydgoskiej - 67 km. Biegłem w moich sprawdzonych Asicsach Glorify (mimo wszystko po lesie w butach bez żadnej ochrony palców nie zdecydowałbym się) i w okolicach 55 km po raz pierwszy w życiu klasycznie otarłem sobie skórę na achillesie. Do mety dobiegłem wyłączając w głowie uczucie dyskomfortu, ale kiedy w poniedziałek ubrałem normalne, cywilne buty do pracy to aż jęknąłem z bólu. Przejrzałem moją całą, dość krótką, półkę butów cywilnych i w każdych nie byłem w stanie komfortowo iść. Okazało się, że moje enki, to jedyne buty jakie mam, gdzie zapiętek jest tak miękki, że mogę je załozyć. Poza zwykłym chodzeniem "do jeansów" biegałem z nich już dwa razy w tym tygodniu - otarcie na achillesie jakby nie istniało!

Ciężko mi wypowiadać się na temat wytrzymałości mojego egzemplarza, bo mam je zbyt krótko i zbyt mało kilometrów (~130) zrobiłem aby cokolwiek wnioskować. Jednak jeżeli rozwalą mi się zanim osiągną 1000 km z pewnością dodam stosowny akapit w tym wpisie.

Dla kogo mogą być te buty ciekawą propozycją?

Dla kogoś, kto biega po ulicach i po asfalcie. Do lasu bym ich nie wziął ze względu na szanse przywalenia paluchem w korzeń i stratę paznokcia. Te buty nie uchronią cię przed tym. Chociaż są ludzie co po lesie biegają w sandałach (i nie śmiecą!) i im korzenie nie groźne.

Dla kogoś, kto szuka rozwiązań, które "otworzą jego stopę na nowe bodźce" i nie koniecznie kosztem zmniejszenia amortyzacji.

Dla kogoś, kto cierpi na zapiętki drapiące achillesa albo plastiki wchodzące w stopę. Tutaj tego nie ma. Jest tylko "skarpeta" z podeszwą.

W tych butach biega mi się wyjątkowo szybko, w tych butach pobiłem rekord na parkrunie. Ale co najważniejsze poczułem do nich jakąś ogromną sympatię, której nie umiem opisać słowami. Lubię je.

2 komentarze:

  1. Wielkie dzięki, za ten opis. Wyrwałem w za 150PLN i zamierzam przeznaczyć do chodzenia wiosna/lato.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy