sobota, 8 lipca 2017

Tożsamość rowerzysty


Mija drugi miesiąc kiedy poruszam się po drogach Trójmiasta głównie rowerem. Rower zastąpił mi samochód i sprawdza się w tej roli naprawdę dobrze. Czasy dotarcia między założonymi punktami są nieco dłuższe niż podczas przemierzania ich samochodem, ale możliwość legalnego przemieszczania się pod prąd po Starym Mieście jest tego warta :)

W tym wpisie chciałbym poruszyć następujące tematy:
  • przepisy i kwestię podwójnej tożsamości
  • bezpieczeństwo
  • współużytkownicy ścieżek
  • infrastrukturę

Każdy z powyższych tematów w pewnym sensie na siebie zachodzi, ale jakiś podział tematyczny musiałem przyjąć, aby ten wpis miał swoją oś.

Przepisy

Mam kartę rowerową datowaną na 1987 rok. Ale do przeczytania co zmieniło się przez te 30 lat podszedłem poważnie. W skrócie wygląda to tak:
  • po ścieżce rowerowej jeździmy jeśli taka jest,
  • po jezdni jeździmy jeżeli nie ma obok ścieżki,
  • po chodniku jeździmy jeśli na jezdni jest ograniczenie wyższe niż 50 km/h, chodnik jest szerszy niż 2 metry a ścieżki nie ma.
Wyjątkiem są trudne warunki atmosferyczne albo opieka nad dzieckiem do lat 10. Wtedy można jechać chodnikiem. Ale na chodniku zawsze jesteśmy gościem, pieszy zawsze ma tutaj pierwszeństwo

Podwójna tożsamość 

Problem podwójnej tożsamości mam każdego dnia starając się dojechać 11 km z domu do pracy. Z południowych dzielnic Gdańska nie sposób zjechać do centrum w sposób jednolity i przejrzysty. Każdego dnia jestem zmuszony do kombinatoryki. Chcąc trzymać się przepisów przez pierwsze 3 kilometry jadę wąską ulicą pełną kierowców spieszących się do pracy, gdzie każde wyprzedzanie mnie jest naznaczone nerwem, potem na około 1 kilometr wpadam na ścieżkę pieszo-rowerową gdzie zaliczam wszelkie możliwe sekwencje czerwonych świateł, następnie ścieżka się nagle kończy i znów ulicą mknę prosto do wału na kanale Raduni, skąd bez problemów mogę kontynuować podróż do celu.

Podstawową cechą roweru powinna być jego szybkość. Nie chodzi o gnanie na złamanie karku, ale o nie stanie w korkach. W opcji legalnej w moim przypadku wyglądałoby to tak, że tam gdzie mam być samochodem to stoję razem z samochodami, a tam gdzie mogę być rowerem na ścieżce pieszo-rowerowej zaliczam mocno niekomfortowe sekwencje czerwonych świateł na dwuetapowych przejściach. W sumie czas przejechania kilometra zamiast poniżej 3 min/km często dochodzi do 6 min/km. Czyli mniej więcej tyle co można zrobić biegnąc.

W rzeczywistości często wjeżdżam na chodnik, tak samo jak wiele osób, które mijam. Wjeżdżam wtedy kiedy samochody stoją w korku, a chodnik obok jest pusty. Wjeżdżam także na chodnik kiedy widzę, że przez 300 metrów przede mną nikogo nie ma, a co 5 sekund kolejny kierowca nerwowo wyprzedza mnie poniżej mojej strefy komfortu.

Nie czuję się z tym dobrze, bo chciałbym jeździć w ramach czytelnych i bezpiecznych da mnie przepisów z jedną - wyłącznie rowerową - tożsamością.

Bezpieczeństwo

Mądry Polak po szkodzie. Musiałem się, kolokwialnie mówiąc, wyjebać, aby kupić sobie kask. Kupiłem go grzecznie, bez najmniejszych dyskusji, a do kasku dołożyłem jeszcze rękawiczki. Jednak bez kasku jeździ więcej niż połowa rowerzystów. To są moje prywatne statystyki. Kiedyś musiałem się nudzić i przez 30 minut liczyłem tych w kasku i tych bez. Bez było około 20 względem 15 w kaskach. Nie jest to może dość duża próbka, ale nawet jeżdżąc bez liczenia można odnieść wrażenie, że tych bez jest trochę więcej. Ja w każdym razie bez kasku jeździć już nie zamierzam.

Druga kwestia to poczucie bezpieczeństwa względem innych uczestników ruchu. Jadąc ulicą dokładnie wiesz, który kierowca samochodu jeździ na rowerze, a który nie. Na szczęście tych drugich jest znacznie mniej, ale świadomość, że zawsze może się taki zdarzyć powoduje automatyczne wyostrzenie wszystkich zmysłów kiedy tylko jadę asfaltem.

Wywrotki miałem dwie. Pierwsza całkowicie z mojej winy. Jechałem ulicą i dojeżdżałem do czerwonych świateł na których stało kilkanaście samochodów. Obok był chodnik, a dosłownie 300 metrów dalej ścieżka rowerowa. Pomyślałem, że wskoczę przez krawężnik na chodnik, myk-myk i jestem na ścieżce. No i wskoczyłem. Tylko rower nie cały wskoczył. Zdjęcia z tej próby otwierają te wpis :)

Druga była absolutnie bez mojej winy, a jest chyba największą zmorą rowerzystów. Jadę sobie prosto, wyprzedza mnie samochód i chwilę później skręca w prawo. Widzę co się dzieje i mam jakieś 20 metrów aby coś zrobić. Hamuję ile sił i w ostatnim momencie zeskakuje z roweru, który na szczęście lekko tylko trąca samochód. A ten samochód to ... Straż Miejska. Panowie wysiadają z auta i przepraszają. Ja przeprosiny przyjmuje i jadę dalej :)

Współużytkownicy ścieżek

Tutaj znacznie więcej się nasłuchałem niż doświadczyłem. Na 400 kilometrów jakie zrobiłem na rowerze nie spotkałem ani jednego rowerzysty, któremu mógłbym coś zarzucić. Może jest tak dzięki temu, że ja jeżdżę w godzinach, kiedy spotykam podobnych sobie, jadących jak co dzień do pracy. Nie jechałem jeszcze w weekend nadmorską promenadą i raczej nie zamierzam. W każdym razie w moim świecie klasy robotniczej jadącej rano na rowerach zarabiać na kredyt i wakacje w Chorwacji jest całkowita kulturka.

Infrastruktura

Chciałbym aby ścieżki rowerowe były połączone w sensownym krwiobiegu, a oznakowanie dawało szansę się zrozumieć. Wydaje mi się, że najczęściej spotykanym znakiem jest znak "koniec drogi dla rowerów" bez jakiejkolwiek wskazówki do dalej. Samemu trzeba ocenić czy wjeżdżać na drogę czy może chodnik ma jednak 2 metry szerokości.

Mam wrażenie, że rowerzyści przez miejskich projektantów są traktowani, jako osoby, które chcą sobie trochę pojeździć, nieważne gdzie, więc niech znajdą sobie te fragmenty rwanej ścieżki rowerowej i jeżdżą tam i z powrotem. Ale jeżdżenie rowerem to w większości nie jest jeżdżenie dla sportu, ale jeżdżenie od punktu A do punktu B.

* * *

Podsumowanie tego wpisu będzie bardzo podobne do mojego poprzedniego, pierwszego wpisu rowerowego. Rower nie jest alternatywą do biegania, ale do jeżdżenia samochodem. W tej zaburzonej tożsamości, ze względu na niezbyt przejrzystą miejską infrastrukturę, życzyłbym sobie aby móc w mieście poruszać się w czytelny i bezpieczny sposób. A kaszubskie drogi w weekendowe poranki to zostawię sobie jak kiedyś w przyszłości zacznę trenować do triathlonu. Ale aby to się stało musi przyjść kryzys 40-latka. Czekam :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy