Ciężko się pisze w dołku. Ciężko też przyznać się, że coś to się robi od 5 lat - robi się źle. Jest takie powiedzenie, którym wielokrotnie kierowałem się w pracy: jeżeli coś co robisz, nie przynosi rezultatów - nie oczekuj, że nie zmieniając niczego rezultaty nagle się pojawią.
Moje biegnie to walka z wagą. Do tej pory była to piękna przygoda, od pierwszych kółek dookoła zbiorników na Pięciu Wzgórzach. Bieganie przez wszystkie cztery pory roku, kiedy padał deszcz, wiał orkan, palio słońce. Biegałem i cieszyłem się jak dziecko, bo waga spadała, dystanse były coraz dłuższe a czasy lepsze. Wystawiłem głowę poza moje zbiorniki i zacząłem brać udział w różnych biegach, potem maratonach, biegach górskich i turystycznych wypadach na bieganie kilkudziesięciu kilometrów w różnych zakątkach świata. Waga spadła o 40 kg. Ale potem zaczęła rosnąć. Kiedyś pisałem, że bieganie mnie zawiodło. Puściłem oczko takim tytułem, ale w treści pisałem, że wyboru nie ma. Przez ostatnie 3 lata przybrałem 25 kg. I jestem w takim momencie, że dalsze bieganie z taką wagą szybciej doprowadzi mnie do poważnej kontuzji niż nagłego zrzucenia kilogramów. W pewnym sensie mogę sparafrazować poprzedni tytuł mówiąc, że zawiódł mnie trening aerobowy.
Doszedłem do momentu, w którym już wiem, że jeżeli chcę osiągnąć rezultaty - muszę coś zmienić. I nie będzie to "więcej biegać, mnie jeść" bo takie rozwiązania już stosowałem i doprowadzały mnie do jeszcze większego zahamowania metabolizmu i efektu jojo, który burzył w miesiąc pracę poprzednich sześciu miesięcy.
Hmmm... ale czy to nie miał być wpis o ostatnim parkrunie?
Parkrun jest tutaj mimo wszystko bohaterem tego wpisu. Bo bardzo ciężko jest na niego nie przyjść, choć coraz częściej myślę o tym. Myślę, aby wykonać ten perwersyjny akt i po prostu nie przyjść na parkrun, zostać w domu i oglądać telewizję. Ale nie jestem w stanie... Choćbym miał biegać tylko 5 kilometrów w tygodniu to będzie to właśnie to 5 km. Choćbym miał przybiegać ostatni, co wcale nie jest takim odległym i niemożliwym scenariuszem - będę przychodził. Parkrun wyciąga mnie w sobotę jak magnes. I choć coraz ciężej jest mi biegać, jeszcze ciężej jest nie przyjść.
Chciało by się powiedzieć siedź i płacz... Mam aktualnie podobny problem ale w trochę mniejszej skali. Za rogiem Kaszubska Poniewierka i nie wiem jak to do końca będzie. Ale jednak się nie poddaję, biegam dalej i staram się mniej "żreć". Być albo nie być.. Raczej jednak będę i życzę tego samego. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa się nie poddaję, bo ja wciąż nie mam wyboru. Jednak zmieniam nacisk z treningu tlenowego na beztlenowy. Zobaczymy co z tego wyjdzie i na ile starczy mi wytrwałości. Pozdrawiam i powodzenia na poniewierce!
Usuń