niedziela, 2 lipca 2017
Parkrun Gdańsk-Południe #48 - Londyńczycy przywieźli nam swoją codzienną pogodę
Tak samo jak rzutem na taśmę dziś rano wyszedłem na parkruna, tak samo piszę tę krótką relację z dzisiejszego dnia. Wakacje trwają od tygodnia, już dawno minęły czasy kiedy wakacje były wyczekiwanym czasem, kiedy wreszcie będzie więcej wolnego i będzie można nadrobić wszelkie niedokończone sprawy. Teraz wakacje, to czas chaosu i życia w sposób totalnie kombinowany. Nie ma szkoły, więc trzeba zająć się dzieciakami przez CAŁY dzień, albo zorganizować im ten czas...
- Hej, nie potrzebujecie pomocy przy biegu? - zapytałem Tobiasza kilka minut przed startem parkruna
Miałem nadzieję, że zgodzi się z chęcią. W końcu pogoda była okropna, padał deszcz od kilkunastu godzin. Miałem nadzieję, że wolontariuszom nie bardzo będzie chciało się dziś przyjść, zaglądałem nawet wieczorem i rano na profil FB dramatycznie szukając jakiegoś zawezwania o pomoc. Wstałem co prawda o 6 rano ale przez niemal trzy godziny kręciłem się po domu szukając alibi aby nie biec. Praktycznie nie biegam od 2 miesięcy, od czasu biegu dookoła Jezioraka. Od 1 maja trafiły mi się wyłącznie dwa "biegi": Kuuva Kuva, czyli bardziej przygoda w Finlandii, bo biegu nie było tam za wiele, oraz uczestnictwo w Sudeckiej 100ce tydzień temu, gdzie wymęczyłem maraton. Do tego cotygodniowe parkruny, służące za papierek lakmusowy mojego zjazdu w dół.
- Nieeee, spoko, poradzimy sobie, możesz biec - zgasił moją ostatnią nadzieję Tobiasz.
Nie było Kreski, bo dobrze się bawi na kolonii, choć marudziła trochę, że odpadną jej dwa parkruny. A ja nie miałem absolutnie żadnego alibi na bieganie w swoim aktualnym tempie. Co więcej, nie miałem ochoty na żaden publiczny bieg. No ale to parkrun. A ja mam duszę kolekcjonera... więc jak dobiegnę to będę o jeden mały punkcik bliżej czarnej koszulki. Ta koszulka to nie tylko porywające biegi z rekordami w tle, ta koszulka to też świadectwo woli, kiedy biegnąc wolno jak nigdy wykonujesz wysiłek na równi ze swoimi rekordami.
Tak właśnie czułem się dzisiaj. Całkowicie bezbronny i sapiący na końcu stawki.
Dopiero na mecie zorientowałem się, że na bieg przyjechała dziś spora grupa parkrun-travellerów z klubu Ealing Eagles Running Club z zachodniego Londynu. Poszło im całkiem nieźle, bo jeden z nich prawie wygrał, a drugi prawie był trzeci. Łącznie było ich 7-miu albo 8-miu... Ciekaw jestem jak spędzili poprzednią noc, bo nie do końca byli pewni jak tu dojechali i zastanawiali się jak wrócić do centrum :) A Gdańsk przywitał ich iście angielską pogodą...
A bohaterem dnia był dzisiaj Krzysiek Lisowski z kategorii J10. Drugi raz na parkurunie (tydzień temu podczas debiutu mnie nie było). Wielki szacun za przebiegnięcie dzisiejszego biegu w taką pogodę!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz