środa, 7 czerwca 2017

"I want to ride my bicycle"

Poster z płyty Jazz - Queen, na której znajduje się słynny Bicycle Race

Założyłem tego bloga blisko 4 lata bo bieganie wywoływało we mnie takie emocje, że musiałem znaleźć jakiś wentyl i wyrzucić je z siebie. Nie miałem wtedy ani świadomości ani ambicji, że kiedykolwiek będę opisywał swoje 150-kilometrowe wędrówki po łemkowskich lasach i górach, albo wyprawy do innego kraju tylko po to aby pobiegać. Cieszyło mnie to, że zszedłem z kanapy, że potrafię bez zatrzymywania pobiec na osiedle obok, a potem 10 kilometrów, że można robić takie rzeczy jak bieganie zimą (!). To było kiedyś dla mnie totalnie poza granicą wyobraźni.

Dziś jestem ponownie w stadium pompatycznego uniesienia czymś co dla wielu jest absolutnie normalne :) Wiem, że moje emocje są tak infantylne jak wiersze pisane w ósmej klasie dla koleżanki Natalii z 7b. Joszczak przestrzegał mnie: "Stary odpuść, nie pisz o tym, bo wyjdziesz na idiotę". Ale jeżeli teraz tego nie napiszę, wszystko co czuję rozpłynie się w czasie jak łzy na deszczu.

Miesiąc temu kupiłem sobie rower. 

Są dwie historie, które tłumaczą dlaczego kupiłem sobie rower. Oto pierwsza z nich:

  1. Podjechałem któregoś dnia do Biowaya na obiad. Patrzę, a podjeżdża na rowerze Zwolo i mówi: "Kup sobie rower, ja teraz wszędzie jeżdżę na rowerze, przestałem używać samochodu, na rowerze wszędzie mogę podjechać i od razu schudłem z 8 kilo". 

    Kilka dni później spotkałem Zwola na Parkrunie, podszedł,  przybił żółwika i powiedział: "Kup sobie rower, ja teraz wszędzie jeżdżę na rowerze, przestałem używać samochodu, na rowerze wszędzie mogę podjechać i od razu schudłem z 8 kilo"

    Trzy razy nie trzeba mi powtarzać tego samego. Kupiłem więc rower. 

  2. Druga wersja zaczęła się 1 maja. Wtedy w Iławie robiliśmy 70 km dookoła Jezioraka, z których ostatnie 20 km przeszedłem/przetruchtałem powłócząc jedną nogą. Z moją masą nie ma żartów z kontuzjami i nigdy nie staram się ich rozbiegać. Odpuściłem więc trochę bieganie, ale odpuszczanie donikąd nie prowadzi, więc postanowiłem kupić rower!

Jak wielokrotnie można było przeczytać na tym blogu - nie jestem gadżeciarzem. Biegam z czołówką za 50 zł i wpędzam w kompleksy biegaczy z wyładowanym Petzlem o 2 w nocy na zboczu jakiejś góry.  Pierwsze dwie pary butów, które zabiegałem na śmierć były Ekidenami za 49 zł Decathlonu. Może wyglądam trochę jak szmaciarz ale mi to nie przeszkadza. Natomiast ma sens inwestowanie w sprzęt, który wiadomo, że ma służyć latami i być często używany, a nie zbierać kurz w piwnicy. I tak też podszedłem do kupna roweru. Skoro Decathlon do tej pory mnie nie zawiódł i nigdy nie sprzedał mi gówna, po co wydawać nie wiadomo ile kasy na coś czego nie jestem pewny czy będę używał? Kupiłem więc najtańszy rower uniwersalny/miejski - B-Twin Riverside 100 - za sumę 599 zł.


Nie jest moim celem "sobie pojeździć" i nie jest moim celem jeździć po wertepach. Potrzebowałem roweru, który zastąpi mi samochód. Takiego, którym mogę po prostu pojechać do pracy i nie zjeżdżać ze ścieżek rowerowych o ile to możliwe. Miliony osób tak robią :) Ja musiałem niestety przeorać wszystkie neurony w moim mózgu aby zdobyć się wreszcie na ten zakup.

Po pierwszej przejażdżce, 11 km do roboty, poczułem się jak ślepy, który nagle zaczął widzieć wszystkie barwy tego świata. Moje myśli układały się w chaotyczne frazy:

-"Ooooooo kuuuurwa, ale to jest fajne!"
-"Czemu nikt nie powiedział mi o tym wcześniej??"
-"Aaaaaaleeeee szybko!!!"
-"Pedałować! Pedałować! Pedałować!"
-"Uuuuuuuuuu!!!"

Świat rowerzystów jest o wiele bardziej eklektyczny niż świat biegaczy. Ci, którzy wychodzą biegać w 99% wychodzą właśnie po to - aby biegać. Są ubrani jak do biegania, nastawieni na pewien dystans, albo czas, który poświęcą na trening.

Rowerzyści to przekrój całego społeczeństwa. Tak naprawdę Ci, którzy wyszli akurat sobie pojeździć to mniejszy procent niż Ci, którzy akurat załatwiają jakąś sprawę przy użyciu roweru. Bo jest tu i kobieta w średnim wieku jadąca do sklepu po zakupy, młoda dziewczyna wracająca ze szkoły, ktoś taki jak ja - w długich spodniach, mokasynach i laptopem w plecaku jadący do pracy. Ale też koleś ubrany jak milion dolarów mknący na Cannondale'u. Wszyscy mijamy się na tej samej ścieżce. I chowamy pod tym samym mostem w tracie urwania chmury.


Nie wiem dlaczego, ale kiedyś traktowałem rower jako alternatywę do biegania. Albo się biega, albo się jeździ albo się jest triathlonistą. Tak kiedyś myślałem  - zupełnie bez sensu.

Rower nie jest alternatywą do biegania, ale alternatywą do jeżdżenia samochodem.


* * *

PS. Żeby nie było, że to mój pierwszy rower. W dzieciństwie tłukłem tysiące kilometrów po mojej wsi najpierw przy użyciu Domino, a potem Jubilata. Wtedy alternatywą do jeżdżenia na rowerze było bycie nikim :) Miałem jeszcze trzeci rower. Kupiłem go ze swojej pierwszej pełnej regularnej pensji. Jakieś 17-18 lat temu. Wydałem kupę kasy, był zajebisty, ale przejechałem się na nim tylko raz. Zrobiłem jakieś 40 km po Gdańsku i stwierdziłem, że rower jest bez sensu i oddałem go Tacie, który jeździ nim do dziś :)

6 komentarzy:

  1. Wjeżdżając dzisiaj na wiadukt w PG miałeś minę jak triumfator etapu na Mont Ventoux.
    Rower jest wielce OK. Ma wiele zalet niedostępnych dla biegacza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heh :) Wcześniej 10 km walczyłem pod wiatr, a jak już podjechałem pod robotę, to stwierdziłem, że dokręcę do 20km, więc mozolnie wpedałowałem na wiadukt :)

      Usuń
  2. podobno jazda na rowerze skraca krok biegaczom, ale i tak uważam, ze to świetne uzupłenienie i doskonały sposób na spedzanie czasu na powietrzu.
    PS. CZekam , az kupisz pianke do pływania :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Waldek, ja bez pianki to tak jak Ty w czterech piankach :)

      Usuń
  3. Jak znudzi Ci sie zwykly rower to polecam ostre kolo-wsiadlem i nie chcialem juz na niczym innym jezdzic :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się na tym hamuje jak Ci wyjedzie pół samochodu z bocznej na ścieżkę?

      Usuń

Podobne wpisy