czwartek, 22 czerwca 2017

I znów spędzimy wieczór na dworcu w Boguszowie-Gorcach...


Po każdym fantastycznym biegu odgrażałem się, że na pewno wrócę za rok! Ale do tej pory nie udało mi się to ani razu. Nawet jeżeli wracałem to na inny dystans, ale nigdy nie wchodziłem dwa razy do tej samej rzeki. Żal mi było moich ograniczeń czasowych aby przestać odkrywać coś nowego. Rok 2017 jest inny. Zapisałem się tylko na trzy biegi. I każdy z nich już kiedyś biegłem. Będzie to sezon powrotów do miejsc, które dały mi najwięcej wspomnień...
  • Już juto o tej porze będę nerwowo kręcił się po najwyżej położonym rynku w Polsce, kilka chwil przed startem Sudeckiej 100-ki. 
  • Za półtora miesiąca powtórzę rodzinny urlop w Ujsołach zwieńczony Chudym Wawrzyńcem
  • I wreszcie jesienią wrócę tam gdzie zaczęło się moje górskie bieganie - na łemkowskie szlaki ŁUT70.
Każdy z tych biegów będę chciał po prostu ukończyć. Dotarcie do mety będzie moim sukcesem.

Rok temu Sudecka 100-ka poszła mi fantastycznie. Taki mit w sobie pielęgnuję. Pokonałem kontuzjowanego Michała i Dominika "pół litra picia na 100 km powinno wystarczyć" walczącego z udarem. Michał nie powinien wtedy był jechać. Wiem o tym, że pojechał dla mnie, po to, aby przeżyć przygodę. Być może przez to jego rekonwalescencja przedłużyła się o kilka tygodni. W tym roku w pewnym sensie rewanżuję się za ten gest. Jadę po to, aby przeżyć przygodę. W czerwcu przebiegłem chyba łącznie z 15 kilometrów. W maju, poza 70 km dookoła Jezioraka i wyprawą do Kuuva Kuva, także niewiele więcej. Chciałem szlifować formę na rowerze, basenie i wieczorną tabatą, ale na rowerze się wyjebałem, na basen nie bardzo miałem jak iść cały w strupach, a tabaty mi się nie chciało robić.

24 godziny przed biegiem rozpoczyna się powoli w mojej głowie festiwal strachów. Rok temu bałem się irracjonalnych rzeczy, jak to, że nie zdążę na pociąg powrotny do Gdańska i na zawsze zostanę w Boguszowie-Gorcach... Dziś boję się po prostu tego biegu, choć prognoza pogody wydaje się być idealnie ułożona pod nas. W nocy 15 stopni, dopiero nad ranem trochę cieplej, ale nie 30 stopni jak rok temu, a ledwie 22-23...

Boję się, że jestem kompletnie nieprzygotowany i 10 kilogramów cięższy niż przed rokiem. Rok temu 23 kilometr minąłem po 2.5 godziny. Aktualnie nawet na prostym jest to dla mnie wyczyn. Zastanawiam się na ile lata biegania i kilkadziesiąt biegów ultra (oficjalnych i treningowych) w życiu pozwoli mi skończyć ten bieg. Czy cała moja historia jest pewnym handicapem, czy... kompletnie nie ma znaczenia.

Boję się, że teza, którą sam sobie postawiłem ("chcę sobie coś udowodnić") przestanie działać właśnie jutro. Boję się, że zejdę na 42 km, albo trochę dalej i splugawię się tekstem "zszedłem, bo nic nie muszę sobie udowadniać" a potem zamiast dostać porządnego kopa w dupę facebook zaleje się tekstami typu: "i tak jesteś wielki!", "jesteś lepszy niż Ci, którzy siedzą na kanapie", "zdrowie przede wszystkim".

Boję się, że sobie to wszystko zgrabnie wytłumaczę i zamiast w końcu wziąć się za siebie nic się nie zmieni.

Naprawdę nie wiem, czy dobrze mi zrobi ukończenie tego biegu... ale przynajmniej będę się dobrze bawił :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy