Wczoraj wieczorem napisałem post o porannym bieganiu. Wydawało mi się nawet, że ostatnie dwa tygodnie ustawiły mnie na levelu expert, bo pobudka 5/6 przestała robić na mnie wrażenie. Wydawało mi się.... bo dziś rano ledwie otwierając oko o 6:00 zerknąłem na FB i znalazłem tam .... lajka z godziny 5-tej od nomen omen Porannego Biegacza. Ustawiony w szeregu pokornie poszedłem umyć zęby, ubrać obcisłe spodenki i wybiec w kierunku mostku.
Patrząc na powyższe zdjęcie widać moje wielkie zaufanie w to, że Michał będzie na mnie czekał, bo.. nie wziąłem słuchawek. Włączyłem endo, schowałem komórkę do pasa i ruszyłem. Zdążyłem zbiec z pierwszej górki i... trafiłem na ścianę. Ołowiane nogi i brak tlenu wymusił na mnie marsz po przebiegnięciu 500 metrów...
Kilka dni temu przeczytałem marudzenie Waldka Misia po jednym z treningów, że totalnie wszystko się nie układało. Wtedy ktoś w odpowiedzi napisał coś w stylu: "wyjdź jutro na tę samą trasę i zobaczysz, że nogi same porwą Cię do przodu". U mnie było odwrotnie :) Wczoraj rano poleciałem szybką piątkę na rozruszanie nóg, a po południu odprowadziłem znajomemu auto do centrum i wróciłem pod górkę 8 km czasami w tempie poniżej 5 min/km! Wieczorem napisałem post o tym, że wszystko się wreszcie ułożyło i będzie tylko lepiej.... Tymczasem po pierwszym kilometrze pani z endomondo wyszeptała mi do ucha "jeden kilometr w siedem minut dwadzieścia osiem sekund"
Gdyby nie Michał na mostku, po prostu wróciłbym do domu...
Spóźniłem się jakieś 3 minuty. Wysapałem mu, że ledwo żyję i jak chce pogadać musimy przejść na marszobieg :) Michał wziął to na klatę i dzielnie towarzyszył mi przez kolejne 11 km :) Okrążyliśmy jezioro Otomińskie zielonym i czarnym szlakiem. Po drodze zaliczyliśmy trzy przygody:
- widzieliśmy małe dziki, Michał chciał zrobić zdjęcie ale nie zdążył
- wywinąłem orła po uderzeniu nogą w pieniek i przez chwilę myślałem, że złamałem obojczyk, Michał skwitował moje lądowanie słowami: "nawet przez krótką chwilę myślałem, aby Cie łapać"
- zjedliśmy po preclu
Jedzenie precla było najprzyjemniejsze, bo mogliśmy przejść do marszu :)
Kiedy na 15 km biegu rozstaliśmy się z Michałem na mostku nad obwodnicą nie czułem nawet ulgi, że kolejne 4 km mam z górki. Zobaczyłem jeszcze dwie wrzeszczące czaple siwe i ostatkiem sił zdążyłem na 8:30 do domu.
I najważniejsze. Warto pamiętać o rocznicy ślubu :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz