"Zacznij od możliwego i stopniowo posuwaj się w kierunku niemożliwego"
Robert Fripp
Kiedyś już pisałem, że w moim kąciku pojawią się wszystkie płyty King Crimson z pierwszego okresu działalności. Muzyka jaką serwował nam wtedy Robert Fripp to totalna dekonstrukcja wszystkiego czego można było się spodziewać od świata dźwięków. Mogę całkowicie w ciemno, nawet w najgorszy z poranków, wybrać którąkolwiek z płyt King Crimson i polecieć przed siebie nie licząc kilometrów.
Islands to czwarta płyta King Crimson z 1971 roku. Nagrana (tradycyjnie) w całkowicie odmienionym składzie. 6 utworów. Każdy z nich inny, ale razem składają się w kompletną 44-minutową opowieść. Jeżeli ktoś chciałby klasyfikować tę muzykę według norm i etykiet musielibyśmy mówić o mieszance rocka progresywnego, jazzu, fusion i muzyki klasycznej. Dla mnie w King Crimson nie ma żadnej normy. Jest tylko muzyka.
Kiedy w piątek umówiłem się z Michałem, że podjedzie na fragment mojej porannej pętli i potowarzyszy mi na rowerze, zastanawiałem się czy brać słuchawki. Chwyciłem je w ostatnim momencie i kiedy dotarły do moich uszu pierwsze dźwięki Formentera Lady obliczyłem, że zanim Michał dojedzie uda mi się wysłuchać przynajmniej pół płyty. Z każdym kolejnym krokiem i każdą kolejną nutą zastanawiałem czy nie skręcić gdzieś w bok tak aby mnie nie znalazł i abym mógł wysłuchać tej płyty w całości... Kiedy mijałem zbiornik Madalińskiego w słuchawkach rozwijało się Song of the Gulls. Nad taflą unosiła się mgła przecinana przez promienie wschodzącego słońca. Wodne ptactwo przyglądało mi się z ciekawością jak nogi odrywają się od ścieżki.... I tylko Michała wciąż nie było :)
Michał, o czym już pisałem, błędnie się ze mną umówił ;) Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo Islands wysłuchałem w całości :)
LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz