Zacznę od tego, że kiedy tydzień temu wrzuciłem na instagrama swoje zdjęcie opatrzone komentarzem, że właśnie obiegam jezioro Łebsko, następnego dnia jeden z moich znajomych powiedział mi, że podziwia mnie, że potrafię tak sprawnie pogodzić rodzinę z bieganiem. W sensie, że małżonka z dziećmi korzystając z pięknej pogody opalały się na wydmach, a ja w tym czasie obiegłem sobie jeziorko.
-Yyyyyyyy - odpowiedziałem. - Ale ja byłem tam z Michałem, Dominikiem i Kamilem, a żona z dzieciakami została w domu.
- A to cofam, jednak jesteś zwyczajnym biegowym egoistą :)
Szczerze mówiąc miał rację... Ja wiem, że jak każdy, kto patrzy na świat poprzez celownik końcówki swojego nosa mogłem się bronić mówiąc, że to nie tak, że to wszystko było zaplanowane. Ale fakt pozostał taki, że to JA podczas majowego słońca wygrzewałem swój kark na wydmach podczas kiedy małżonka szykowała mi obiad, a dzieciaki pewnie z nudów bawiły się xboxem.
Słowiński Park Narodowy jest piękny. A plan pogodzenia rodzinnego wyjazdu z moim własnym bieganiem jest o niebo lepszy niż po prostu własne bieganie. Tym bardziej, że w Słowińskim Parku jest jeszcze jedno jezioro z TOP 10 największych jezior w Polsce - numer 8 - Gardno.
Jest jedna miejscowość, która leży jednocześnie nad Bałtykiem oraz nad jeziorem Gardno, a ja nigdy wcześniej nie byłem w Rowach. To już jest wystarczający powód aby tam pojechać. Pogoda była na skraju, w weekend tak naprawdę nie było wiadomo, czy jeszcze uda się załapać na ciepłą pierwszą połowę maja, czy już zimna zośka zarządzi nad środkowym Bałtykiem. Trudno. Kto nie ryzykuje ten siedzi w domu jak kapeć i ogląda Eurowizję. Zarezerwowałem nocleg z soboty na niedzielę i nie bacząc na coraz gorsze prognozy w sobotni poranek wyjechaliśmy z Gdańska w kierunku Łeby i Rowów.
Na początku mała dygresja: Sea Park Sarbsko, w taki dzień jak ostatnia sobota, kiedy jest garstka ludzi a pogoda względnie wyrozumiała jest warty wydanych pieniędzy na wstęp. Spędziliśmy tam 3.5 godziny i pełni wrażeń oraz głodni udaliśmy się do Rowów. W maju ta niewielka miejscowość wygląda jak wymarła, 90% kwater i barów jest pozamykana. Dziwi mnie, że sezon w Polsce jest tak krótki... Na szczęście morze było hipnotyczne jak zawsze. Woda miała chyba z 10 stopni ale nie przeszkadzało nam to zmoczyć nóg aż po kolana...
* * *
Dookoła Jeziora GardnoW niedzielę wstałem o godzinie 5-tej. Tradycyjnie obudziłem się bez budzika. Pół godziny spędziłem na necie, musiałem uzupełnić swoją 24-godzinną nieobecność w wirtualnym świecie :) Zrobiła się 6-ta. Trójka dzieciaków smaczne spała, a ja jak zwykle nieudolnie krzątając się po pokoju w końcu wyszeptałem do mojej małżonki kultowy tekst o 6-rano:
-"Grażka, gdzie schowałaś moje gacie do biegania?!?"
-"@#!!r#w@# W bocznej kieszeni torby!!!"
-"Aaaa już mam. Przepraszam, że obudziłem"
Po takiej pobudce wypiliśmy jeszcze wspólnie poranną kawę. Nalałem do bidonu 0,7 kranówy (na biegi do 30 km nie biorę nic więcej niż woda) i o 6:20 wybiegłem z hotelu.
Rowy o 6:20 rano w majowy zimny poranek wyglądają pięknie. Puste ulice, słońce nad Łupawą. A ja kolejny raz przebiegam obok budek strażników Słowińskiego Parku Krajobrazowego bez płacenia, bo jeszcze nie ma nikogo, kto mógłby sprzedać mi bilet. Z kartą dużej rodziny to tylko 3 PLN, ale nie miałem ani karty, ani 3 pln.
Pierwsze kilka kilometrów do złudzenia przypomina mi zeszłotygodniowy biegł dookoła Łebska. Znów biegnę drogą pomiędzy jeziorem a morzem, las wygląda tak samo, choć jakby bardziej dziko. Słońce świeci równie podobnie, ale nie robi się cieplej. Po 3 km skręcam na platformę widokową, aby zobaczyć bohatera dzisiejszego dnia - jezioro Gardno.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy na pewno dobrze wybrałem biegnąć zgodnie z ruchem wskazówek zegara, czy nie lepiej byłoby zacząć od podmokłych łąk, a kończyć prostą między morzem a jeziorem.
Droga wiedzie prosto i pogrążony w myślach dobiegłem po 8 kilometrach do pierwszego odbicia. Kiedy wybiegam z lasu i skręcam w prawo, w moje prawe ucho uderza mocny powiew wiatru. Spoglądam na oddalone Rowy i widzę jak zbierają się tam ciemne, deszczowe chmury.
Moja piesza wycieczka od kilku kilometrów toczy się w tempie 5:30 min/km. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale zawsze kiedy biegnę sam i sam jestem kowalem swojego tempa, takie terenowe wycieczki robię trochę szybciej niż z kimś, choć z racji swojej wagi to zazwyczaj ja jestem hamulcowym tempa.
A chmury kłębią się, granatowe słupy biegnące z nieba ku ziemi po drugiej stronie Gardna niezbicie wskazują, że tam już pada na poważnie. Zaczynam czuć, że to moje dzisiejsze bieganie jest trochę jak zabawa z naturą. Kiedyś jak padało to padało. Można było co najwyżej schować się pod daszkiem, albo rozłożyć parasol. A teraz mogę po prostu ścigać się z chmurą. Mogę próbować jej uciec. Jeszcze godzinę temu byłem tam - gdzie teraz deszcz bębni w szyby. A ja mogę odwrócić twarz w stronę słońca i zamknąć oczy, kiedy za bardzo będzie mnie razić.
Tak zamyślony, z owianą połową twarzy wbiegam do Gardny Wielkiej. Moją uwagę zwraca kościółek malowniczo wychylający się zza bzów. Chwilę później Gardna Wielka zamienia się w Gardnę Małą, a ja skręcam z tego krótkiego kawałka asfaltu w prawo, ponownie w kierunku jeziora.
Biegnąc południowym brzegiem Gardna spoglądam na północy brzeg, którym biegłem godzinę temu i widzę tam tęczę. To znak, że nie jest tam zbyt sucho. Ulewa goni mnie dookoła. Myślę sobie, że gdybym wybrał odwrotny kierunek biegu właśnie wbiegałbym pod tęczę. Przede mną jednak także chmury nie wyglądają zbyt przychylnie, aczkolwiek są bardzo malownicze.
I kiedy już zaczyna mi się wydawać, że jednak jakoś uda mi się wrócić suchą nogą, bo za chwilę będę miał 20 km na liczniku i czas równo 2h, a z tego co czytałem na rowerowych blogach pętla dookoła Gardna to około 21-23 km napotykam TAKI drogowskaz:
Hmmmm, 7 km. No ok, czuję się ciągle dobrze, kręcę piesze kilometry poniżej 6 min/km, może więc być wycieczka na 27 km. Akurat zdążę na 9-tą.
Płaskie pola przypominają mi te sprzed tygodnia kiedy we czwórkę pokonywaliśmy pętlę dookoła Łebska. W oddali majaczy mi wieża widokowa. Zaczynam nawet zastanawiać się, czy nie pobiec do niej "na azymut". I strasznie mi potem głupio, kiedy klucząc szlakiem w końcu do niej docieram :) Bo przed długi czas zupełnie serio uwierzyłem we własny pomysł, że ktoś postawił wieżę poza szlakiem i bez drogowskazów :)
Nagle okazuję się, że jestem tuż przy niej :) Oczywiście robię przystanek i wchodzę na nią aby rzucić okiem na całe jezioro. Nie ma już słońca, a wiatr wywija we wszystkich kierunkach. Mam dwie warstwy i bufkę na szyi, ale nawet krótki przystanek sprawia, że robi się mi zimno.
Schodzę z wieży i już po kilkuset metrach dostaję pierwsze krople w twarz. Biegnę pod wiatr i po kolejnej minucie jestem totalnie mokry. Uciekałem przed deszczem przez 24 kilometry, ale 3 km przed metą natura wygrała. Telefon trzymałem w pasie, który kiedyś dostałem kiedyś na parkrunie w Gdańsku, wydawał się wodoodporny. Nic więcej przy sobie nie miałem, więc tylko zaśmiałem się sam do siebie i z największą przyjemnością wbiegłem w ulewę!
Chwilę później zaczęły się zabudowania w Rowach. Do hotelu postanowiłem wrócić nie przez miasto, ale drogą z widokiem na morze. Kiedy kilka minut po 9-tej wyłączyłem endo praktycznie będąc w drzwiach zadzwoniła do mnie małżonka
- Wracasz już? Bo właśnie się dzieci obudziły.
Bingo! Załatwić swoje prywatne sprawy i mieć czas na to, co w życiu najważniejsze - czy nie o to właśnie w tych amatorskich pieszych wycieczkach chodzi?
Bez zatrzymywania endo na platformach i pomostach widokowych tempo wyniosło 6:08 min/km a dystans 27,2 km
Tym samym kolejne jezioro z polskiego TOP 10 zostało obiegnięte :)
Dobry wpis, taki epistolarny.
OdpowiedzUsuńFajna wyprawa. Zazdroszczę zajawki. Epistolarny raczej na pewno nie. ;-) Zazdroszczę takich rejonów. Można prowadzić trening wszechstronnie. Góry, jeziora, morze. Zazdraszczam klimatu i ekipy.
OdpowiedzUsuńPiękne widoki- krajobraz niczym z jakiś egzotycznych krańców świata. Powodzenia w kolejnych biegowych wyzwaniach :) –
OdpowiedzUsuń