Jest to jezioro całkowicie pozbawione infrastruktury. Nie ma mowy o jakimkolwiek ośrodku, ani nawet budce z lodami. Jedyny fragment cywilizacji to parking leśny, który w kilku rzędach może pomieścić kilkadziesiąt samochodów. Patrząc na rejestracje - 99% to GCH - czyli tubylcy. Nikt, kto nie wie, że jest tutaj jezioro, nie znajdzie kierunkowskazu na kąpielisko - bo go po prostu nie ma. Taką wiedzę nie zdobywa się w prosty sposób. Ja na przykład musiałem ożenić się z dziewczyną z Chojnic (bądź jak sama to zapowiedziała w 2000 roku ze sceny Opery Leśnej - a little town called "Chojnice").
Jezioro Bardze szokuje mnie klimatem, który znam z dzieciństwa, kiedy wszystko było większe i lepsze, brzeg był scalony z lasem, pachniał szyszkami i igliwiem, dno było piaszczyste a woda czysta i ciepła, pod nogi podpływały ryby i nie było problemu aby przepłynąć pod okiem rodziców na drugi brzeg.
Przedwczoraj obiegłem to jeziorko. Mimo, że obwód wyniósł ledwie 2.5 km bieg był świetny. Ścieżka wije się przy samej linii brzegowej bez większych niespodzianek w postaci przeprawy przez szuwary czy oddalania się daleko od brzegu. A najlepsze było to, że na koniec dałem nura do przejrzystej wody i chwilę potem ponownie byłem na drugim brzegu - tym razem wpław.
Dzisiaj po raz trzeci w tym tygodniu wystawiłem się na próbę ognia, czyli biegania w temperaturze +30 stopni i więcej. Kiedy od godzinie 11:00 wychodziłem z domu aby pokonać 11 kilometrową trasę z Chojnic nad jezioro Bardze było 32 stopnie. Kiedy dobiegłem na miejsce - apogeum - 36 stopni. Normalnie na 11 kilometrowy bieg nie brałbym wody, ale wiadomo - z temperaturą nie ma żartów. Chwyciłem w dłoń pierwszą z brzegu brązową buteleczkę 0,5 litra i wybiegłem. Reszta rodziny pojechała samochodem i spotkać mieliśmy się na miejscu.
Tempo częściej zbliżało się do 6:30 min/km niż spadało do "piątki" z przodu. Co więcej biegłem głowną drogą na Bytów i kiedy po 3 km skończył się chodnik... bieg był raczej slalomem między krawędzią asfaltu a głębokim poboczem wyznaczany przez mijanki samochodów na mojej wysokości. Próbowałem skręcić w las i biec po prostu lasem bez ścieżki, ale szybko wycofałem się z tego pomysłu. Tonąłem w runie leśnym po kostki.
Dramat rozpoczął się kiedy odkręciłem swoją buteleczkę z wodą. Była to woda lecznicza ZUBER. Była tak słona jakbym wziął wielkiego łyka wody morskiej. Nie wiem, czy tylko ja mam takie myśli, ale bardzo często zastanawiało mnie jakie to uczucie być rozbitkiem na tratwie na ocenie i cierpieć z pragnienia mając tyle wody dookoła. Dziś to zrozumiałem... Po każdym łyku czułem się gorzej. Miałem wrażenie, że sól krystalizuje mi się w ustach. Im bliższy byłem plaży nad jeziorkiem moje myśli toczył tylko jeden jedyny dylemat: co zrobić najpierw? Rzucić się do jeziora czy wypić litr wody, który mam nadzieję, moja małżonka zabrała z bagażnika?
Dobiegłem, wpiłem litra, rzuciłem się do jeziora. Poczułem ulgę jak patelnia zdjęta z gazu i zalana strumieniem wody z kranu.
Jutro biegnę maraton w Szczecinku. Ma być burza w nocy. Ma rano padać. Ma być 20 stopni! Oby...
A po południu kto mnie odwiedził? :D
Odpowiedź na ostatnie pytanie: Bilbo Baggins!
OdpowiedzUsuńJeszcze powiedz, że biegłeś nad Bardze Bytowską. Szacun. Chciałam kiedyś obiec to jeziorko, ale dla mojej kostki ścieżki zbyt strome. I dzięki za ściągę z boku. Wiem ile km mnie czeka w okolicy. Pozdrowienia z Chojnic.
OdpowiedzUsuńTak. Bytowską. Masakra. Próbowałem wbiec w las, ale nie ma tam żadnej równoległej ścieżki, a bieg poza ścieżką był raczej jak marsz z przeszkodami, wróciłem więc na Bytowską.
OdpowiedzUsuńZa to kiedyś zimą w niedzielę o świcie pamietam jak biegłem z 10 km Bytowską i ledwie dwa - trzy samochody mnie minęły.