niedziela, 7 czerwca 2015
17 km z Michałem po Kaszubskich lasach
Patrzę na te zdjęcie u góry, na te przerzedzone lub siwiejące włosy i zastanawiam się jak byśmy wyglądali, gdybyśmy nie biegali, a rozrywki ograniczyli do piwka i grilla. Prawda jest taka, że to tylko efekt zdjęcia buffek po kilku kilometrach w południowym słońcu. Naprawdę jesteśmy młodzi i przystojni :)
Wiem, że wiele osób czeka na najważniejszy wpis ostatniego tygodnia, czyli o tym jak mi poszło w Ardenach na Grand Trail des Lacs et Chateaux. Popełniłem błąd, że nie opisałem tego wydarzenia na gorąco. Ledwie po tygodniu od 60 km w rejonie Liege, pewne emocje się już zacierają, zatrzymują na wewnętrznym filtrze. Obiecuję jednak jeszcze dziś przysiąść i przelać myśli na "papier".
Tymczasem wczoraj, po ledwie pierwszym dniu w PL, siedząc sobie przy grillu w Chojnicach i czytając co tam się wydarzyło w internecie wyczytałem takiego oto newsa: "Do niedzieli jestem za Brusami" - napisał Michał. "Hmmmm, ja też jestem za Brusami!!" - pomyślałem.
Nie muszę nic więcej tłumaczyć. Umówiliśmy się na rano i o 10:00 wystartowaliśmy wspólnie z Męcikału szlakiem rzeki Brdy w kierunku Mylofu. Niebieski szlak pieszy nie jest chyba zbyt uczęszczany, wymienialiśmy się na prowadzeniu głownie po to aby dawać sobie zmiany w rozrywaniu pajęczyn. Jednak takie trasy ostatnio kocham najbardziej. Trasy gdzie główkujesz przy stawianiu każdego kolejnego kroku, gdzie pod gałązkami i mchem może czaić się pieniek, który chce skręcić ci kostkę. Jeżeli skręcisz za bardzo w prawo - sturlasz się do rzeki albo zmoczysz buta. Za bardzo w lewo - będziesz biegł po skarpie. Co chwila rękami rozgarniasz gałęzie i krzyczysz do tego z tyłu "uwaga!", a na zwalone drzewa czy gałęzie patrzysz jak kiedyś na krzywe płytki chodnikowe - po prostu są, i tyle.
W Mylofie skręciliśmy na kilka kilometrów asfaltu by ponownie zanurzyć się w gąszcz czerwonego szlaku przy jeziorze Trzemeszno. Wydaje mi się, że ostatnią osobą, która pokonała ten szlak byłem sam ja 13 miesięcy temu :) W międzyczasie szedł tędy tylko wilk, albo wilkołak, który zagryzł wydrę i jej truchło zostawił na środku ścieżki. Stasiowi by się spodobało :)
A propos... nie chcę aby wyszło niegrzecznie... ale spotkaliśmy na tym asfaltowym fragmencie trasy rowerzystę z rodziną, który zatrzymał się i przez chwilę z nami rozmawiał i nawet pytał o Stasia. Ja myślałem, że to znajomy Michała, Michał odwrotnie - że mój. Ostatecznie nikt z nas nie wie z kim rozmawialiśmy... Jeżeli nie uda się ustalić tożsamości rowerzysty będzie trzeba chyba poprosić o wykop-efekt ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pieniek tam czeka gdy będziesz biegł 2 tygodnie przed Łemko :)
OdpowiedzUsuń