niedziela, 28 czerwca 2015

Buszujący w zbożu dookoła jeziora Raduńskiego


Nie spodziewałem się, że ledwie tydzień po 144 km na Hel znów ujrzę, a nawet przebiegnę fragment tej trasy. A jednak siedząc wczoraj wieczorem na FB zgadałem się z Michałem, że może zamiast porannego TPK okręcimy jakieś jeziorko. Jezioro Raduńskie Dolne chodziło mi po głowie już od jakiegoś czasu. Chyba nawet przymierzaliśmy się do niego w zeszłym roku. Do Chmielna mamy 30 minut samochodem, plan dnia zakładał powrót do domu przed 11:30. Zaplanowaliśmy więc wyjazd z GDA na 7:00 rano i z tą myślą poszedłem spać.

Kiedy o 6:15 zadzwonił budzik za oknem trwała regularna ulewa bez perspektywy na jakieś rozpogodzenie. Przytuliłem się do poduszki otworzyłem jedno oko i napisałem do Michała, że to chyba bez sensu.

- Ale ja jestem z psem i na horyzoncie się przejaśnia - odpisał.

Trudno. Zwlekłem się z łóżka i usmażyłem jajeczko na śniadanie :) Kiedy o 7:10 odbierałem Michała z osiedla praktycznie już nie padało. Gdybym nie otworzył tego jednego oka i nie wdał się dyskusję na argumenty pewnie czułbym się jak frajer.

Kiedy w okolicach 8:00 ruszaliśmy z Chmielna aby wschodnim brzegiem rozpocząć pętlę dookoła jeziora Raduńskiego nie padało nic a nic. Temperatura oscylowała przy 20 stopniach, ale było niesamowicie parno. No i było coś jeszcze. Po nocnym deszczu nasza trailowa trasa wzdłuż linii brzegu, po pas w trawach sprawiła, że już po kilometrze w butach chlupotało jak podczas niezłej ulewy.

Spojrzałem wczoraj co mówi google a propos tej trasy. Znalazłem kilka zapisków rowerzystów. Im trasa zajęła 28 km. Ja patrząc na mapy wiedziałem, że raczej będzie to 24 km, ale nie miałem pojęcia po jakim terenie. Chociaż fakt, że nasza trasa nie była eksplorowana przez rowerzystów coś już o niej mówił.

Kiedy ścieżka się po prostu skończyła, a jedynym wyznacznikiem kierunku była widziana po prawej stronie linia brzegu zdaliśmy sobie sprawę, że poruszamy się po śladach wędkarzy i dzikiej zwierzyny. Kiedy wpadliśmy w zboże, a w butach chlupotało jakbyśmy brodzili po kostki w wodzie było już po prostu śmiesznie i fajnie.


Michał był przygotowany na tę okoliczność bo założył salomony. Ja poszedłem w drugim kierunku. Wyciągnąłem z szafy szosowe minimalistyczne ecco, bez wkładki i bez języka. Są lekkie i bez amortyzacji, jednak kiedyś, kiedy biegłem w nich bez skarpetek pościerały mi do krwi achillesy. Być jak Anton Krupicka trzeba potrafić ;) Tym razem skarpetki miałem, ale nie wiedziałem jak się zachowają w całkowicie zmoczonych butach. Na szczęście dały radę. Mimo 3h na mokro - stopy są jak nowe.


Po około 6 km przedzierania się przez zboże i knieje dotarliśmy do miejsca, gdzie niestety bez maczety (a dokładnie bez Stasia z maczetą) nie szło kontynuować.

- Założę się, że 15 metrów wyżej jest normalna ścieżka - powiedział Michał. I... miał rację. Skończył się prawdziwy trail. Droga z mapy była miejscami szutrowa, miejscami asfaltowa, miejscami piaskowa i miejscami leśna. Czasami oszczekiwały nas psy, Michał zagadywał kobiety zbierające truskawki, dzieci patrzyły się dziwnie.... klasyczne Kaszuby.


Na przesmyk między jeziorami Raduńskim Dolnym i Górnym dotarliśmy (ostatni km) w tempie poniżej 5 min/km. Kiedy dogoniłem z językiem na wierzchu Michała i zapytałem czemu tak pędził odburknął mi - A tak chciałem Cię trochę przegonić szybciej. Fajnie, dzięki Michał. Jeżeli KIEDYKOLWIEK będzie nam dane zrobić razem Rzeźnika, to lecimy na sztywnym holu.


Na tym przesmyku byłem już kiedyś... jakieś 30 lat temu. Jedne z moich pierwszych wakacji z rodzicami. Przeciągaliśmy z Tatą kajak miedzy jeziorami. Potem jeszcze była wywrotka na MAKu i utopiony maszt z żaglem. Moja starsza siostra musiała wykupić go całusem od płetwonurków...


Powrót drugą stroną jeziora nie miał już w sobie tylu przygód co początek trasy. Głownie asfalt, poza kilkukilometrowym skrótem z czarnego szlaku. Jednak trasa nigdy nie była prosta. Lodowiec mocno pofałdował te tereny i albo biegliśmy pod górkę albo w dół. I tak do Chmielna. Zamknęliśmy naszą wyprawę w 24 kilometrach. Następnym razem trzeba będzie obiec oba jeziora Raduńskie.


5 komentarzy:

  1. Zazdraszczam.biegłem tam niedawno, choć tylko nietrailowymi ścieżkami. Widoki i wrażenia niesamowite.
    http://porannybiegacz.pl/2015/05/22/szlakiem-pieciu-jezior/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! fajnie, jakoś mi umknęło, że tam niedawno biegłeś - ostatni kilka km - ta sama trasa. W naszym przypadku tak w 100% trailowe były tylko pierwsze 6 km, Potem być był w stanie lecieć 4:20. Z takich fajnych tras to polecam dookoła Wdzydz. Wychodzi maraton i trzeba jechać 1h:15 min ale warto

      Usuń
  2. Ja chcąc być jak Tonny Krupicka ze 2 razy biegiem w swoich Minimusach MT10 bez skarpet. Efekt był taki, że poprzecierała się podszewką w obu butach... Na szczęście zaczęła się też rozklejać podeszwa i New Balance oddał mi kasę... Bardzo fajne buty, ale 400 km to trochę mało jak na tak kultowe obuwie... :/

    OdpowiedzUsuń
  3. run around the blok30 czerwca 2015 15:24

    A trzeba bylo biec normalna droga, a nie przez jakies krzaczory. Prawdopodownie na dzien dobry zawrocilbym i szukal drogi.;-) Z maczeta na biegi. ;-) Sie porobilo. ;-) Moze namow kolege, zeby byl mniej eksteremalny. ;-) Niedlugo w Biedronce/Lidlu bedzie mozna kupic specjalny sprzet do biegow. nie buty tylko maczety i itp. bo widze, ze bieganie, to juz nie relaks, tylko wyprawa w dzungle. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie bardzo ciekawie napisane. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy