Czasami mam tak, że rozpoczynając bieg kompletnie nie wiem czego posłucham i niemal losowo wybieram album z telefonu. Innym razem przypominam sobie w głowie bardzo odległą płytę, którą słuchałem lata temu, ale znam każdą jej nutę i dosłownie odliczam minuty kiedy wybiegnę na ścieżkę właśnie z TĄ płytą.
Kilka razy pisałem już na tym blogu, że totalnie obszedłem bokiem epokę, w której dorastałem. Zamiast grunge'u słuchałem rocka progresywnego, ale w drugiej połowie lat 90-tych zaczęło się dziać coś w muzyce, to sprawiło, że baczniej przyglądałem się nowym trendom. Nazywaliśmy to wtedy trip-hopem. W 1994 roku Massive Attack wydało Protection. Dwa lata później zadebiutował Faithless. Koncerty tych grup. które odbyły się kilka lat później na Open'airze uważam za najmocniejsze momenty w całej jego historii. W 1997 roku kiedy drugi album Portishead trafił na rynek ja już totalnie wsiąkłem w tą muzykę. Chyba pierwszy raz w życiu słuchałem muzyki, która była ówczesną teraźniejszością.
Na naszym rodzimym podwórku w bardzo podobnym stylu tworzyła Kasia Nosowska i o ile jej poczynania z Hey latały mi koło nomen omen - nosa, to jej solowa "Milena" była jedną pierwszych polskich płyt jakie kupiłem sobie na CD.
Jednak bohaterką tego wpisu nie jest żadna z Pań śpiewająca na powyższych płytach. Bohaterką jest Björk. Ale by poznać pełne spektrum mojej "znajomości" z Björk musimy się cofnąć o kolejne 10 lat...
Każdy z nas ma w głowie kilka stopklatek z młodości. W moim przypadku jedną z nich jest utwór Regina - The Sugarcubes, w którym śpiewała Björk. Nie mam pojęcia jak udało mi się zapamiętać akurat TEN utwór, ale nawet dziś doskonale pamiętam niczym nie wyróżniające się okoliczności, kiedy usłyszałem go w radio opatrzony komentarzem o islandzkim pochodzeniu grupy The Sugarcubes. Rok 1989.
Kiedy kilka lat później przeczytałem, że Björk wydaje swój pierwszy solowy album doskonale wiedziałem o jaką dziewczynę chodzi. Udało mi się nawet posłuchać płyty Debut, w momencie premiery, ale nie trafiła wtedy do mnie ta muzyka. Musiałem poczekać kolejnych kilka lat...
I znów pojawia się w mojej głowie przebitka z przeszłości. Jest rok 1997 i zamiast iść rano na wykłady na studiach siedzę z pilotem przed TV i przerzucam kanały. Na jednym z nich trafiam na teledysk do utworu Bachelorette z nowo wydaje płyty Homogenic. Siadam jak wryty i ciężko jest mi ogarnąć głowę. To nie są czasy, kiedy można wejść na youtube i po sekundzie słuchać go znowu. Aby móc go ponownie przesłuchać muszę wykonać całą skomplikowaną sekwencję czynności:
- zapamiętać tytuł utworu notując ołówkiem na kartce
- przejrzeć wszystkie magazyny typu Tylko Rock szukając czy pojawia się w setliście jakiejś z ostatnio recenzowanych płyt
- jeżeli to utwór nowy - często trzeba czekać miesiąc do nowego wydania Tylko Rocka i liczyć, że recenzja tej płyty tam się pojawi.
- lub pojechać do Music Mana i zapytać sprzedawcy czy kojarzy z jakiej płyty jest to utwór
- można mieć szczęście, jeżeli kawałek jest popularny i usłyszeć go jeszcze w radio
- no i można też być studentem politechniki i pojechać to Międzywydziałowego Laboratorium Komputerowego, oddać legitymację w zastaw i przez godzinę posurfować korzystając z wyszukiwarki yahoo lub altavisty (google jeszcze nie było) by znaleźć tekstową informację o tym, że płyta, której szukam to najnowszy CD Björk - Homogenic
Teraz najgorsze. Skąd wziąć kasę na płytę? I czy jest ona na pewno tak dobra, że warto wydać całe kieszonkowe, przez miesiąc jeździć na gapę i nie kupować innych, potencjalnie równie wspaniałych płyt?
Ale czego się nie robi dla TEGO utworu...
Ale nie musiałem kupować tej płyty. Dostałem ją w prezencie od koleżanki ze studiów. Mam ją do dzisiaj w perfekcyjnym stanie. Digipack, pierwsze limitowane tłoczenie CD. Do tej pory nie wiem skąd wiedziała, że tym prezentem zrealizuje moje marzenia.
Dzisiaj przebiegłem pierwsze kilometry po zeszłotygodniowym 140-kilometrowym ultra. Z Björk na uszach. Chodziła za mną od wczoraj. Ta płyta według artystki odzwierciedla morski, górzysty, lodowcowy i wulkaniczny klimat Islandii.
Fajnie by było pobiegać po Islandii, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz