"Większość blogów o
bieganiu totalnie omija początkowy okres, kiedy bieganie jest
najcięższe, a wyniki najsłabsze. Brakuje mi takiej inspiracji dla
początkujących"
To słowa, które po dzisiejszym Parkrunie usłyszałem od uczestnika biegu, który podszedł do nas po biegu. Intencjonalnie krótka, kurtuazyjna wymiana zdań zamieniła się w
kilkunastominutową dyskusję na temat początków biegania.
W
sumie to prawda. Mało kto prowadzi bloga od samego początku biegania i
przez to mało kto zapisuje swoje ewidentne początki. Zazwyczaj - tak jak
i w moim przypadku - blog powstaje po jakimś czasie, np. po roku, kiedy
z jednej strony autor czuje się bezpieczniej, nie jest już kompletnym
ignorantem, ale umykają przez to emocje biegania w ogonie przy
jednoczesnym uczuciu robienia rekordu świata.
Od
kilku godzin moja małżonka strasznie mnie męczy abym przyznał się do
epizodu z bieganiem z 2011 roku. Ważyłem wtedy 120 kg. Rok pózniej waga
była o 10 kg większa, i właśnie rok póżniej zaczyna się moja oficjalna
historia. Ale ten epizod z jesieni 2011 był jedną z moich większych
porażek, której do tej pory tutaj nie poruszałem.
Zaczęło
się od tego, że przy jakimś piątku z sąsiadem zacząłem przebąkiwać, że
bym sobie może zaczął biegać dookoła naszego bajorka. Umówiliśmy się, że
jak ja zacznę to i on też. Oczywiście nie wierzył w ani jedno moje
słowo i niemal pewne było, że cały ten pomysł wyparuje w sobotni poranek.
Przypomniałem
sobie o tym w poniedziałek. Po robocie pojechałem do Fashion House'u i
kupiłem zwyczajne bawełniane dresy. Wydawały mi się zwyczajne, a jak to u mężczyzn - decyzja była szybka: pasują to kupuję i wracam do domu aby nie
tracić czasu. W domu dumnie je ubieram i prężę moje 120 kg przed żoną.
Widzę szok na jej twarzy. Ok, ok... może nie jest to perfekcyjny widok, ale
jej spojrzenie jest naprawdę niepokojące.
-"Dlaczego kupiłeś TAKIE dresy?" - pyta w końcu małżonka
-"Bo będę... biegał??"
-"OK, biegaj, ale dlaczego TAKIE??" - małżonka drąży
Wtedy
spojrzałem w lustro pod odpowiednim kątem i zobaczyłem na swojej
wielkiej dupie jeszcze większy żółty napis: "P U M
A" ...
Hmmmm nie zauważyłem tego wcześniej,
ale biorąc pod uwagę, że zamierzałem i tak biegać po ciemku nie bardzo
mi to przeszkadzało. Zadzwoniłem do sąsiada - Kamila, zdziwił się,
zszokował, ale nie odmówił. Wyszliśmy przed blok i wystartowaliśmy. Po
200 metrach po prostu mnie odcięło. Przeszedłem do marszu. Kamil zaczął
biegać dookoła mnie. Poczułem się jak ostatnia oferma, największy
słabiak na osiedlu. Nie pamiętam czy w tym upokarzającym rytmie
pokonaliśmy jedno czy dwa kółka dookoła bajorka (okrążenie to 1,3 km).
Wiem tylko, że kolejny raz razem pobiegliśmy 2 lata później, ale już w
zupełnie innych okolicznościach :)
Tej
jesieni 2011 postanowiłem się nie poddawać. Drugi i
trzeci raz wyszedłem pobiegać sam. Był październik, ale pogoda była wyjątkowo fatalna. Za
czwartym razem zaczął padać deszcz ze śniegiem. Moje bawełniane pumy
całe nasiąknęły wodą. Zawziąłem się i mimo takich niedogodności
pokonałem marszobiegiem 4 kółka. Ale to były moje ostatnie kółka przed 10
miesięczną przerwą. Następnego dnia rano nie mogłem zginać lewego
kolana. Ledwo chodziłem. Operowanie sprzęgłem w samochodzie było
torturami. Bolało mnie do tego stopnia, że wysiadając z auta najpierw
rekami wystawiałem sobie nogę i wysiadałem trzymając się relingów. Ból
trzymał mnie przez 4 miesiące. Do lekarza oczywiście nie poszedłem, bo
niby po co... samo przejdzie. I w końcu przeszło.
Poczytałem
trochę po forach i tam WSZĘDZIE było napisane, że osoby z wagą 120 kg
przy 188 cm wzrostu, czyli mocną nadwagą, zanim zaczną biegać muszą
najpierw schudnąć. Trudno. Falstart. Zdarza się. Przegrałem. Może
pochodzę na basen... Powiedziałem żonie, że wrócę do biegania, ale
najpierw postaram się trochę schudnąć. A z basenem jak to z basenem, albo trzeba jeździć na drugi koniec Trójmiasta, albo kupić karnet. A karnet ogranicza, bo trzeba mieć czas zawsze o tej samej porze...
Niemal rok później, czyli w ostatni dzień sierpnia 2012 ważyłem kolejne 10 kilogramów więcej. Nie wiedziałem co robić aby schudnąć. Podjąłem kolejną próbę biegania. Wóz albo przewóz...ale to historia na drugą część tego wpisu, gdzie przybliżę początki mojego drugiego podejścia. W 2012 roku biegałem już z endomondo, więc napiszę także o tempie jakim
biegałem jako początkujący.
Tomku, bardzo dziękuję Ci za tego posta. Tak jak napisałeś - Ci z końca stawki walczą o życie i honor, a kiedy dobiegną do mety endorfiny są gwarantowane. Właśnie wspomnień o porażkach a nie sukcesach najbardziej brakuje mi na blogach o bieganiu bo jako początkujący częściej zatruwają moją głowę złe myśli niż radość z przyszłych sukcesów. Jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI.
OdpowiedzUsuńP.S. Po naszej rozmowie na ParkRun'ie spakowałem plecak, nalałem kranówy do bukłaka i przebiegłem swój pierwszy półmaraton :o)
W takich wyjściach jak opisujesz - spontanicznych wypadach z kranówą w bukłaku jest największy ... romantyzm amatorskiego biegania. Oczywiście wiele osób zrugałoby mnie i Ciebie, że trzeba pic izotoniki i wciągać reklamowane żele, ale dieta w trakcie biegu i nawadniania to mocno indywidualana sprawa.
UsuńW każdym razie cieszę się ogromnie, że nasza rozmowa była triggerem Twojego wypadu i mocno Cię pozdrawiam!