środa, 22 października 2014
I Bieg Morsa w sezonie 2014/15
Co to za bieg morsa, kiedy na termometrze w niedzielę było 21 stopni? Woda co prawda o połowę chłodniejsza, co po części może usprawiedliwiać nazwanie naszego biegu - biegiem morsa. Jakby tego nie interpretować, 19 października, w niedzielę, zainaugurowaliśmy cotygodniowe biegi z Gdańska-Południe nad Bałtyk. Pewnie nam się znudzi po kilku razach, albo się tradycyjnie rozchorujemy w styczniu, ale póki co chęć jest.
Moja małżonka wieczorem w sobotę poprosiła mnie grzecznie: "Tylko przygotuj sobie WSZYSTKO abyś mnie czasem nie obudził swoim krzątaniem". Jasne, jasne, spoko, spoko, wszystko mam. Długie leginsy z Lidla, plecak, komórka się ładuje, 20 PLN jest, ręcznik i koszulka na przebranie jest.
6:30 budzik! Delikatnie wymykam się z łóżka i wszystko idzie zgrabnie, cichutko i na paluszkach. Wyjadam resztki z kolacji, ubieram się, pakuję rzeczy do plecaka ale ... czegoś zaczyna mi brakować... Bezszelestnie otwieram kolejne szuflady. Kocimi ruchami przemieszczam się od komody do szafy i z powrotem. Szukam na półkach, na suszarce, w pralce, rozglądam się po podłodze i NAGLE słyszę głos spod kołdry:
-"Czego k**** szukasz??!!"
-"Gaci...." - odpowiedziałem ze spuszczoną głową....
Tak rozpoczął się pierwszy w sezonie bieg morsa.
Wybiegliśmy z Dominikiem kilka minut po siódmej. 7:30 na skrzyżowaniu Łostowickiej i Kartuskiej dołączył do nas Michał. Zaproponowałem, aby nie lecieć najkrótszą drogą, że fajnie będzie pobiec wzdłuż ścieżki rowerowej przez centrum i zahaczyć o Lotos przy Multikinie na "bardzo pyszną kawę". Tak zrobiliśmy. Ale na Lotosie, po 3 godzinach snu, śniadaniu składającym się z resztek z kolacji i 10 km biegu poczułem zew hot-doga. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mam postanowienie od 1 września do 27 grudnia każdego roku nie jeść mięsa. Rok temu się udało w miarę łatwo. W tym roku... no właśnie,.. Michała nie trzeba było długo namawiać i po prostu mi go kupił. I gdy już miałem go zjeść po cichutku Dominik wyjął komórkę i mnie zdemaskował!
Publikuję to zdjęcie, aby uciąć dalsze możliwości szantażu :) Zaś w kontekście diety, mam sporą zagwostkę, bo w ostatnim czasie "dziewczyny z osiedla" mają wkrętkę na dietę bezglutenową i chudną na niej po 5 kg/miesiąc. Coś w tym musi być.
Dalej było już nudno ;) Chłopaki polecieli do przodu. Ja ciągnąłem za nimi swoim tempem maratońskim 5:40 min/km ale... na 15 km złapała mnie ściana :) Może to brak snu, może hot-dog z Lotosa, może 8 dni biegania dzień w dzień albo i dwa razy dziennie. Doczłapałem jakoś do plaży. A że było ciepło, to nasze morsowanie bardziej wyglądało jak plażowanie. W wodzie nie byliśmy dłużej niż minutę razem z wejściem i wyjściem, ale za to ubieraliśmy się chyba 20 minut. Na pożegnanie pierwszego morsowania w tym roku Dominik spojrzał nostalgicznie w kierunku Bornholmu.
Bałtyk jest tak piękny, że aż trzeba gacie trzymać aby nie spadły. 15 tysięcy lat temu, na tej samej plaży, o tej samej porze roku, stał pewnie tak samo wyglądający człowiek i miał pewnie te same myśli w głowie: "wykąpałem się w zimnej wodzie i jeszcze k**** do domu mam 15 kilosów z buta, fak!"
Było trochę krócej, łącznie zrobiliśmy 27 km. Ale bardzo nie chciało mi się wracać. Biegłem z tyłu swoim tempem i narzekałem pod nosem. Ostatnie 5 km Dominik poczekał na mnie i marudziliśmy sobie o nawykach, o tym, że wkurza mnie, że 99% ludzi muzykę do biegania postrzega przez pryzmat rytmu co jest kompletnie bez sensu, o pisaniu bloga, i szeroko rozumianym życiu "trzydziestolatka".
Później, w niedzielę, dowiedziałem się, że w Bieszczadach grasuje miś co je ludzi i w kontekście naszego biegu Łemko po Beskidzie Niskim, którego meta jest w Bieszczadach... przestało być śmiesznie. Moja żona zapytała się, na ile jestem ubezpieczony ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz