piątek, 17 października 2014

From The Beginning - part II

W poprzedniej części tego wpisu opisałem mój falstart biegowy w 2011 roku. Na koniec obiecałem, że podzielę się wynikami jakie osiągałem podczas drugiego podejścia w trakcie tych pierwszych wyjść na "walcowanie" biegowych ścieżek ze 130 kg na pokładzie we wrześniu 2012.

Przypomnę jeszcze moje główne motywacje do wyjścia i nie poddawania się:
  • Autentyczny strach przed ewentualnymi chorobami związanymi z nadwagą. Można nawet powiedzieć, że zachowałem się nie-po-polsku bo każdy Polak mądry po szkodzie, a ja to zacząłem rozumieć będąc po prostu gruby, ale jeszcze bez żadnych bezpośrednich symptomów.
  • Czas sam na sam z muzyką w słuchawkach. Uwielbiam słuchać całe płyty, jako pełne kompleksowe dzieła sztuki. W życiu standardowego trzydziestoparolatka (rodzina, praca) nie ma miejsca na godzinkę wolnego aby w ciszy posłuchać muzyki. Bieganie mi to dało!
  • Endomondo. Możliwość zapisywania swoich treningów, oglądania tras, śledzenia tempa i postępów było tym co wyzwoliło we mnie ducha inżyniera-kolekcjonera. 
Poza tym, było bardzo bardzo ciężko. Motywowanie się do kolejnego i kolejnego wyjścia było jak układanie domku z kart. Na początku wiedziałem, że muszę przełamać "regułę 21". Kiedyś o tym czytałem, że liczba 21 powtórzeń wykonywanej czynności jest punktem granicznym. Ktoś, kto postanawia coś zmienić, np. nie jeść mięsa, albo chodzić na basen, albo robić przysiady przed snem, albo nawet pisać bloga musi wykonać tę czynność przynajmniej 21 razy. Wtedy wchodzi ona nawyk i znacznie rośnie szansa, że się nie zaprzestanie. Zdecydowana większość osób, która rozpoczęła ale przestała biegać - zrobiła to mniej niż 21 razy. 

Mój pierwszy zapisany na endomondo trening wyglądał tak:


Na powyższym screenie widać trzy dramatyczne zrywy w okolicach 500 metra, 1 km oraz tuż przed 2 km. Te zrywy kosztowały mnie znalezieniem się na granicy wyrzygania. Tempo 8 min/km doprowadzało mnie do fizycznej i psychicznej granicy, na której każdy krok był walką o wszystko, a za tą granicą istniała tylko ciemność. A najgorsze w tym wszystkim było... spotkać sąsiada na spacerze z żoną. Sorry, ale mimo wielkiej kurtuazji i pełnego politycznego zrozumienia mojej niecodziennej czynności, mówiąc mi "dzień dobry" widziałem w trakcie mijania przez ten ułamek sekundy za wcześnie wznoszący się uśmiech niedowierzania, z którego udawało mi się wyczytać resztę tej myśli: "....o ja pierdolę, ten grubas z dziewiątki zaczął biegać".



Po tygodniu wyglądało to mniej więcej tak:


Byłem w stanie przetruchtać pierwszy kilometr bez zatrzymywania się, ale wyczekiwałem głosu Pani z Endomodno mówiącej "one kilometer" niczym masochista na torturach, Myślę, że tworzyliśmy i do dziś tworzymy z Panią z Endomondo całkiem niezły związek BSDM :)

Po miesiącu wyglądało to tak jak poniżej:


Zacząłem trzymać "szóstkę z przodu" i byłem z tego naprawdę bardzo bardzo dumny. To było moje 21 wyjście w ciągu miesiąca. Przełamałem "regułę 21". Biegałem 4-5 razy w tygodniu po 30-50 minut. Poczułem pierwsze efekty. Na wadze, na dziurce w pasku od spodni i przede wszystkim na tempie. Czy było łatwo? Nie było. Ratowała mnie muzyka. Nadciągała jesień i coraz częściej biegałem po ciemku. Na szczęście było z kim: Neil Young, Bruce Springsteen, Twelfth Night, The Mars Volta, Camel, Marillion, Jethro Tull, Simply Minds, Alice Cooper, Dead Can Dance, Rush, Alan Parsons Project, Genesis, Roger Waters... bez Was nie dałbym rady.

2 komentarze:

  1. fajna sprawa z tym opisaniem początków biegania. Dzięki temu przypomnialem sobie swoje, z łezką w oku. Dzieki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko dać wiarę, że Twoje początki też tak wyglądały Poranny Biegaczu :) Od czasu biegu na Oruni starałem się odnaleźć osobę, która pozdrowiła mnie podczas dublowania (tzn dublowania mnie). A tutaj taka niespodzianka - czytam sobie od południa powoli Twoj blog. Pozdrawiam!

      Usuń

Podobne wpisy