środa, 8 października 2014

Comfortably Numb

Halo?
Jest tam kto?
Po prostu skiń głową, jeśli mnie słyszysz.
Czy ktoś jest w domu?
No dalej...
Podobno fatalnie się czujesz,
Ale mogę złagodzić twój ból
I znów postawić Cię na nogi.



fot. Alan Parker -  The Wall

Od dwóch dni staram się uchwycić w słowa ten stan, w jakim zawsze czuję się po przebiegnięciu maratonu albo ultra. Nie mówię tutaj o zawodach, ale po prostu takich treningowych +- 50 km. Jako tytuł i cytat na początku tego wpisu wybrałem słowa utworu Comfortably Numb - Pink Floyd. Oczywiście kontekst jest tam inny: Pink nie wytrzymuje ciśnienia sławy i z jednej strony mając wszystko czuje się jakby nie miał nic i ratuję się "dając sobie strzała", po którym staje się przyjemnie odrętwiały. Kolejna cegiełka w murze. Ja jestem daleki od ratowania się w ten sposób ale po raz kolejny dopadła mnie pomaratońska huśtawka nastrojów. Szukałem trochę w necie opisów tego stanu, ale albo źle szukałem, albo zdecydowana ich większość opisuje ten stan z perspektywy fizjologii i regeneracji. Nie znalazłem za wiele opisów chemii, która ma miejsce w głowie.


W niedzielę zrobiłem z Michałem lekkie dłuższe wybieganie (opisałem je tutaj). Lekkie - bo ze wszystkich kilkunastu dystansów 42+ jakie w życiu przebiegłem to było po prostu najprzyjemniejsze i fizycznie najłatwiejsze. Po biegu poszedłem z rodziną na spacer i dalej funkcjonowałem tak jakby się kompletnie nic nie wydarzyło. Z punktu widzenia zmęczenia organizmu - kolejnego dnia czułem się tak, że nogi mogłyby spokojnie zrobić kolejne 42 km. We wtorek nie miałem najmniejszego fizycznego sygnału od strony moich mięśni, że cokolwiek biegłem. Nie jest więc to kwestia, że się jawnie przemęczyłem i po prostu jestem wykończony i potrzebuję książkowej regeneracji. Nic z tych rzeczy. To co się ze mną działo, chciałbym podzielić na apetyt i głowę

Apetyt. Jakkolwiek rozsądnie bym się nie odżywiał po długim biegu wszystkie moje nawyki idą w kosmos i po prostu wyjadam wszystko co znajdę w lodówce. I nie jestem w stanie osiągnąć nasycenia. Niezależnie ile bym zjadł wciąż jestem głodny. Piję niezależnie od poziomu nawodnienia w trakcie biegu. W ostatnią niedzielę moja waga przed i po biegu była identyczna, co oznacza, że nawodnienie było wzorowe. Ale po biegu piję przez kilkanaście godzin (w sensie płyny, nie tylko alko). W efekcie dwa dni później ważę dosłownie 4 kg więcej niż przed biegiem! Trzeciego dnia prawie wszystko zrzucam, Prawie, to znaczy +1 kg zawsze zostaje. W rezultacie każdy maraton sprawia, że ważę po nim 1 kg więcej. Jak żyć? :)

Głowa. Endorfiny działają godzinę może dwie. Potem zostaje pustka i uczucie niepokoju. Brakuje mi kreatywności, szukam prostych zajęć, do których nie potrzebne jest myślenie. Przymierzałem się do tego wpisu już w poniedziałek, ale siedziałem przez komputerem jak zombie i nie byłem w stanie z chmury myśli zrobić zdania. Nie udało się nawet zastosować jednego z nawyków Dominika, czyli po prostu zacząć, a reszta przyjdzie. Nic nie przyszło. Gdyby nie obowiązki, jakie nadają rytm mojemu życiu najchętniej siedziałbym w fotelu i słuchał na zmianę Patti Smith i nowego Roberta Planta.

Wczoraj wpadłem do Dominika pogadać chwilę o stanach emocjonalnych maratończyka. Rozpiliśmy cydra i depresja minęła :) Dziś, czyli trzy dni po maratonie wszystko wróciło do normy. Teoretycznie wszystkie zachowania mojego organizmu to klasyka, ale na przyszłość muszę sobie dobrze zaplanować i wypełnić prostymi zajęciami czas po maratonie lub ultra. Z drugiej strony może warto też popracować nad przesunięciem granicy. 30 km nie robi na mnie wrażenia i nie odczuwam żadnych zmiennych stanów emocjonalnych i "dietetycznych". 44 km - mimo, że fizycznie łatwe, jednak mnie zdołowało.

Dominik za to dziś zrobił samotne 42 km szlakiem zielonym po TPK (w dwie strony). Czekam na jego relację na blogu. I jakby co Dominik - to jutro chętnie wpadnę Cię pocieszyć ;)

1 komentarz:

  1. Wymiatanie lodówki przeżywam już dziś, a pocieszenie na pewno się przyda :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy