poniedziałek, 29 września 2014

Sun Secrets vs. Vision Thing


Nie biegałem przez tydzień. Na 4 tygodnie przed Łemkowyną dopadło nas (Tricity Ultra) przeziębienie. Teraz, kiedy miałem polecieć z Freedom Charity Run do Kościerzyny albo i do Chojnic. Albo zrobić w weekend ostatnie naprawdę długie (50+) wybieganie i po nim powoli schodzić z objętości i ładować psyche przed 70 km po górach... Ja ten tydzień spędziłem z chusteczkami do nosa.


Kiedy po dłuższej przerwie wychodzę pobiegać targają mną często skrajne emocje. I w którą stronę one pójdą tego nie wiem przez pierwsze 2 kilometry. Czasami jest radość każdego kroku, czasami zmuszam się, aby dociągnąć do 5 km - które traktuję jako taki absolutnie minimalny kilometraż upoważniający mnie do powrotu do domu. Czasami wręcz boję się tych pierwszych kroków, bo nie wiem w którym kierunku powędruje moja psychika. Wtedy najlepiej sprawdza się wyobrażanie, że biega się dookoła jeziora. Celem jest półmetek. A potem po prostu trzeba wrócić.

Jak byłem dzieciakiem uwielbiałem słuchać muzyki w skupieniu. Całych płyt. 45 minut skupienia ze słuchawkami na uszach. Miałem na to czas i nauczyłem się żyć w 45 minutowych slotach od pierwszej do ostatniej piosenki na płycie. Biegając i słuchając wchodzę w podobny trans. Muzyka pozwala mi zapomnieć, kiedy nie chce mi się biec. A jeżeli chce mi się biec i muzyka dobrze wchodzi - to mamy superkompensację.

Czasami czytam, jak ktoś pisze, że nie lubi biegać ze słuchawkami, bo muzyka ich rozprasza, że wolą "wsłuchać się we własny oddech, rytm swojego ciała i dźwięki przyrody". Dziesiątki razy czytałem takie uzasadnienie. Ale spoglądając na normalnych ludzi nie-biegaczy - dla nich muzyka często też nie ma większego znaczenia, nie przeszkadza im papka w rmfce, esce czy innej zetce, na sylwestra bawią się przy gali tvn i generalnie mogliby żyć bez muzyki. Ja tak nie potrafię, Muzyka to celebracja i lepiej jej nie słuchać, niż słuchać jej źle. I wcale nie chodzi mi tutaj o audiofilski sprzęt, ale o stan umysłu.

Wczoraj wybiegłem na kilka pętelek po osiedlu z Erickiem Burdonem. Dla mnie to wciąż jest artysta nieodkryty. Płyta Sun Secrets jest dość nisko oceniana przez allmusic.com. Ja nie mam pełnego spektrum twórczośc Burdona, więc ciężko mi ją odnieść to innych elementów w meandrach jego kariery, ale Sun Secrets zawsze porywała mnie mięsistością bluesowego brzmienia. Biegnąc przy 13 minutowym Letters From The County Farm brzmiącym jak improwizowany rozjechany gęsty i powolny blues czułem się niemal jak 25 lat temu wchłaniając po raz pierwszy brzmienia takich suit The Doors jak When The Music's Over czy The End. Biegło się rewelacyjnie. Superkompensacja :)



*    *    *

Dzisiaj jako towarzysza moich kilku wieczornych kilometrów wybrałem Andrew Eldritcha i The Sisters Of Mercy. Pierwszy raz z jego muzyką zetknąłem się na samym początku lat 90-tych kiedy Tomek Beksiński puścił w wieczorze płytowym premierowo płytę Vision Thing. W ciągu kilku kolejnych tygodni niemiłosiernie zdarłem taśmę z kasety na której nagrałem tę audycję. Później poznałem oczywiście kultowy Floodland oraz debiut First and Last and Always, jednak to własnie ostatnia oficjalna pozycja w karierze Eldritcha z racji tzw "pierwszej miłości" była moją ulubioną. Minęło znów ponad 20 lat. Nie słuchałem tej płyty zbyt często. Rock gotycki strasznie się zestarzał. Ciekaw byłem ile dawnej energii usłyszę dziś w tej płycie? Początek, mimo że biegłem z górki, muzycznie był pod górkę. Muzyka biegła obok mnie. Kiedyś takie utwory jak Ribbons wytwarzały mimowolne dreszcze. Dziś dopiero na trzecim kilometrze kiedy poleciało Something Fast - które wbrew mylącemu tytułowi jest spokojną balladą - coś połączyło mnie z muzyką. Im bliżej końca płyty tym było lepiej i szybciej. Ostatecznie skończyłem dzisiejszy trening przy I Was Wrong robiąc sobie na koniec porządne interwały między latarniami, które miały więcej z tabaty niż z klasycznych interwałów. Ręce tak mi drżały, że nie byłem w stanie trafić w zakończenie treningu na endo :)


Podsumowując: jakość treningu lepsza przy Sisters Of Mercy, ale połączenie radości biegania z radością słuchania - znacznie lepsze przy Ericu Burdonie.

2 komentarze:

  1. "Czasami wręcz boję się tych pierwszych kroków, bo nie wiem w którym kierunku powędruje moja psychika. Wtedy najlepiej sprawdza się wyobrażanie, że biega się dookoła jeziora. Celem jest półmetek. A potem po prostu trzeba wrócić."

    Za bardzo skupiasz się na nierealnym celu, liczy się przecież droga :P A na poważnie - rób swoje, ciesz się bieganiem i muzyką, a owoce będą efektem ubocznym.

    The Eric Burden Band - całkiem fajnie się tego słucha, ale w The Sisters of Mercy jest moc! Nie były to moje czasy, więc poznałem zespół późno, kiedy słuchałem kredek i trafiłem cover No time to cry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie skupiam się na celu. Po prostu mam odwagę powiedzieć, że mi się nie chce i nie wstydzę się tego. I czasami przebiegniesz dychę i jeszcze bardziej się nie chce. Plus taki, że przynajmniej fajną muzę posłuchałem.

      Usuń

Podobne wpisy