Dziś zbliżyłem się o kolejną 1/50 do upragnionej lansiarskiej koszulki parkrunowej. Wstałem, dojechałem i pobiegłem. Co więcej miałem nawet pobiec na luzie, bez ścigania się. Wytrzymałem 500 metrów na luzie, a potem jakoś głupio mi się zrobiło, że będę na zdjęciach obok człowieka przebranego za kurczaka, który biegł dla funu. I przyspieszyłem. Z jednej strony biegłem na luzie i nie chciałem iść na total, ale z drugiej cały otoczony byłem absurdalnymi myślami "NIE, nie może być tak, że przegram z człowiekiem w takich samych skarpetkach. TO JA muszę wygrać klasyfikację dla osób w żółtych skarpetach kompresyjnych z Lidla"
kurczak i III miejsce skarpet z Lidla (fot. parkrun)
II miejsce skarpet z Lidla (fot. parkrun)
I miejsce w klasyfikacji żółtych skarpet z Lidla - moi! (fot. parkrun)
I tym sposobem pobiegłem na przemian zwalniając i przyspieszając ledwie 2 sek wolniej od mojego parkunowego rekordu.
A na koniec uwaliła mnie osa! Na ostatnich metrach finiszu zabłąkana październikowa osa zapewne zahipnotyzowana moimi czarno-żółtymi biomami ecco wpadła mi pod rękaw i uwaliła w rękę.
Myśle, że to jad z odwłoka osy sprawił, że zamiast pojechać do domu wybrałem się na kolejne 5km biegiem w dół parku odpiłowanej ręki Reagana ku morzu i po plaży i minąwszy październikowych morsów strzeliłem sobie fotkę z ręki.
Ach, nie wiedziałem o to takiej klasyfikacji, też bym założył skarpety z Lidla :)
OdpowiedzUsuńheh, ale zdaje się, że w takim wypadku przez długi czas nikt inny nie miałby szans na najwyższą pozycję na pudle
OdpowiedzUsuń