niedziela, 28 października 2018

AmberExpo Półmaraton Gdańsk 2018 - moja przygoda z "Plutonem 1:39"


Kamil biegł wszystkie półmaratony do tej pory, które były w Gdańsku. Ja zapisałem się po raz pierwszy. Jadąc wspólnie na start wypytywałem się wszystkie detale trasy biegnącej przez miasto... w którym mieszkam, które doskonale znam, które przemierzyłem wzdłuż i w poprzek setki razy.

Ale inaczej wyglądają poranne biegi do Brzeźna aby wykąpać się w morzu, inaczej jeździ się samochodem, a jeszcze inaczej biegnie środkiem ulicy.

- Kamil, ale czy ta górka we Wrzeszczu na pewno nie jest stroma? Przecież na światłach trzeba zaciągać ręczny?
- Nie jest, nie jest, wydaje Ci się, ale za to tuż przed metą, jak się wbiega do Letnicy, to ten wiadukcik daje w kość...

18,5 km trasy. Wyrywam do przodu tuż przed tą górką, zaraz po słowach peacemakerów, żeby skrócić krok, zebrać się w kupę, aby wiatr nas nie zwiewał i trzymać kadencję. Nie kalkulowałem tego, tak naprawdę niewiele kalkulowałem na tym biegu, po prostu zrobiło się zbyt gęsto przez chwilę za balonikami, uskoczyłem w bok i jakiś impuls kazał mi pognać do przodu, długim finiszem do samej mety.

sobota, 27 października 2018

Utrwalanie dyniowej tradycji na #119 parkrunie Gdańsk-Południe


Zupa dyniowa na parkrunie to pomysł Kamila. To dwa lata temu z otchłani dobroci swojego dyrektorskiego serca pchnął parkrunowy wolontariat ku obszarom nieznanym wcześniej przez kubki smakowe uczestników tego cotygodniowego, biegowego wydarzenia. To Kamil wymyślił aby przygotować zupę dyniową, przynieść w termosach i częstować nią biegaczy przekraczających metę.

Dwa lata temu powstał pierwszy garnek. Przepisu nikt nie pamięta, bo ten spisany na blogu to tylko założenia ramowe do przygotowania zupy: dynia z juszkowskich upraw, iławskie ziemniaki, marchewka, cebula, czosnek, pomidory oraz przyprawy: imbir, curry, kolendra, kmin rzymski, cynamon, ocet balsamiczny, papryka słodka, papryka chilli, sól.

wtorek, 23 października 2018

Weltschmerz, Fish i parkrun Gdańsk-Południe #118

Naprawdę nie wiem, czy będę miał tyle sił aby zrobić kiedyś 5 km w 20 minut. Ale z każdym kilogramem w dół staje się to moją obsesją. A każdy kilogram w dół to 2 sekundy na kilometrze. Gdyby korzystać w tych wyliczeniach tylko z matematyki temat byłby prosty. Jeszcze kilka miesięcy diety i 19:59 na wiosnę robi się samo...


Ale to nie takie proste. Niedawno ktoś napisał mi w komentarzu, że aby o tym realnie marzyć trzeba zacząć robić 1 kilometrowe interwały poniżej 4 minut na spokojnie... No właśnie... Niby to tylko 5 interwałów w 4 min/km z coraz krótszą przerwą, zmierzającą do granicy 0 sekund.

Na ostatnim parkurnie chciałem pobiec swobodnie w tempie 4:45 min/km. Przysięgam, że kilku osobom, z którymi rozmawiałem przed startem mówiłem prawdę. Ale wszystko zmieniło się sekudnę po sygnale startu. Niefortunnie stałem na krawężniku tuż przy pierwszej linii, i jak ruszyliśmy to znalazłem się w pierwszej piątce liderów. No i tak trochę z grzeczności nie chciałem robić problemu tym co są za mną, a chcą biec szybciej, więc wyrwałem do przodu, aby na spokojnie wyprzedzili mnie jak się przerzedzi.

Po 400 metrach mijając Leszka, który stał przy linii mety usłyszałem:

- Tomek, dajesz, walczysz o podium! 

piątek, 19 października 2018

Nie jestem dobry w odpoczywanie, ale jak odpocznę to robię życiówki.

Nie jestem dobry w odpoczywanie. Powszechnie mówi się, że odpoczynek, czyli regeneracja to także element treningu i jest on tak samo ważny jak każda inna jednostka treningowa. Mięśnie nie wzmacniają się w czasie wysiłku, ale w trakcie odpoczynku po nim.


Przez ostatni rok udało mi się złożyć wiele elementów układanki, która ze 123 kg doprowadziła mnie w dawno nie odwiedzane rejony 89 kg. Chwaliłem się tym sukcesem tydzień temu. Wciąż się trzymam i pomimo trochę mniejszej intensywności treningowej w tym tygodniu (żona wróciła z delegacji po prawie 2 tyg rozłące ;) ) ciągle 8-ka z przodu. 34 kg różnicy to efekt zmiany nawyków. Pisałem o tym kilka razy w pierwszym półroczu, a generalnie podsumowanie zachowam na rocznicę.

Nie umiem jednak odpowiednio odpoczywać:

Kącik biegowego melomana: The Smiths - The Queen Is Dead

Na każdą płytę w końcu musi przyjść czas. Nauczyłem się tego dawno temu, że skoro coś mi się nie podoba, to nie jest tak, że to jest kiepskie, ale po prostu nie trafiłem z podejściem. Nie przekreślam, że kiedyś zacznę dostrzegać coś więcej w mainstreamowym grunge'u albo przekonam się do Marillion z Hogarthem.
Jest kilka takich płyt, które stały na ołtarzykach przy gramofonach czy odtwarzaczach CD w wielu domach. Płyt, które wygrywały plebiscyty na naj naj naj, ale do mnie nie trafiały. Ale jak na ultrasa przystało mam sporo cierpliwości i nie poddaję się za łatwo :) A kiedy znajdzę w końcu drogę do serca płyty, która nigdy Ci nie podchodziła czuję się przepełniony szczęściem jak kiedyś na mecie Łemkowyny, kiedy zawiadowca z Komańczy wręczał bluzę finishera dystansu 150.

Odkryłem The Smiths! 


piątek, 12 października 2018

89,7


"Nie czytam Twoich blogów bo są za długie ;)" - taki komentarz dziś usłyszałem od mojego wspólnika w biznesie, przyjaciela od 1991 roku, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się 1 września inaugurując rok szkolny w I LO w Gdańsku.

Specjalnie dla Marcina postaram się krótko:

czwartek, 11 października 2018

Kącik biegowego melomana: U2 - Boy

Teksty, napisane przez Bono, dotyczyły rozterek wieku dorastania i dojrzewania. Wkrótce po ukazaniu się płyty [Boy, 1980] jeden z dziennikarzy zapytał wokalistę dlaczego unika tematów związanych z Irlandią, Bono odparł: Teksty, które piszę, dotyczą tego, co naprawdę mnie porusza. Moich własnych przeżyć. Zacznę pisać o Irlandii, jeśli coś sprawi, że zaangażuje się w losy rodaków bardziej niż w tej chwili... 

Z perspektywy lat jego słowa brzmią jak zapowiedź. Bono już wkrótce miał się przecież stać kimś w rodzaju rzecznika swojego narodu... Zespół ani przez chwilę nie wątpił, że płyta Boy przyniesie my uznanie świata. W grudniu 1980 roku, w kilka tygodni po jej wydaniu, Bono odgrażał się, że za sprawą U2 beztalencia w rodzaju Sheeny Easton znajdą się na bruku. Oczywiście mylił się co do przyszłości mdłej muzyki pop, fabrykowanej przez cynicznych producentów według sprawdzonych wzorów. Zawsze znajdzie ona zwolenników. Nie mylił się jednak co do przyszłości U2. Światowy sukces grupy był bliski. 

środa, 10 października 2018

Me and my New Balance MCRUZHN

Nigdy nie robiłem recenzji butów biegowych po 130 kilometrach. Wciąż uważam, że taki test nie może być do końca wiarygodny, ale na zmianę mojego podejścia do tematu wpłynęły trzy czynniki:
  • zostałem o to poproszony w komentarzu (bo New Balance MCRUZHN są do wyrwania obecnie za 199 zł),
  • nigdzie nie ma żadnych recenzji tych butów (a informacja, czy warto jest wyrwać za 199 zł może być wartościowa),
  • to są buty inne niż wszystkie, które do tej pory miałem (nie musi to oznaczać, że są wyjątkowe, po prostu są inne niż wszystkie, które do tej pory miałem).

Jak powszechnie wiadomo, jedno zdjęcie jest warte więcej niż 1000 słów, więc zanim zacznę cokolwiek pisać chciałbym pokazać właśnie to jedno zdjęcie. To może być koniec recenzji, bo każdy kto wie o co chodzi resztę może dopowiedzieć sobie sam.



wtorek, 9 października 2018

Kącik biegowego melomana: Songs Ohia - Ghost Tropic

 
Kilka dni temu biegłem klasyczną trasą dookoła zbiorników i słuchałem płyty Ghost Tropic - Songs: Ohia. I doszło do mnie, że naprawdę ciężko jest znaleźć bardziej depresyjno-melancholijną płytę. Ja bardzo lubię smutną muzykę, często w ramach inspiracji wrzucam w google frazy typu "most depressive albums ever". Jason Molina i jego Songs: Ohia się tam nie pojawia. Nigdy nie był na tyle znany, aby przebić się na takie listy. Ale prawda jest taka, że on powinien te listy otwierać. On wręcz powinien wypełniać pierwszą dziesiątkę wszystkimi swoimi płytami...

niedziela, 7 października 2018

"Cztery błąkające się łosie" czyli relacja z III Maratonu Puszczy Bydgoskiej


Rok temu przyjechaliśmy tutaj trochę przez przypadek. Namawiałem chłopaków, że jest blisko z Gdańska, że po lesie, że dystans ultra, ale taki nie do zajechania się na długie tygodnie, tylko kulturalna sześćdziesiąteczka. Ostatecznie pojechaliśmy we dwójkę z Dominikiem.

Tamten wpis, rok temu, rozpocząłem od takiego dialogu:

- Dominik, Ty jesteś z Bydgoszczy, powiedz mi, czy ta trasa jest łatwa czy trudna?
- No co Ty! Łatwizna, tylko jeden pagórek - odpowiedział.

Kilka godzin później miałem okazję przekonać się jak bardzo kłamał...

Wtedy, w 2017 rok Dominik przebiegł cały dystans, ja niestety wagowo nie przystawałem do miana biegacza ultra i swoją przygodę skończyłem na maratonie. Na przedostatnim miejscu. Mój nędzny wynik nie przysłonił mi jednak tego co było tutaj piękne i warte docenienia: kameralny bieg, z mnóstwem pozytywnej energii, z łosiami przebranymi w krzakach, z wolontariuszami z sercem na dłoni, z trasą trudniejszą niż wskazywałaby na to mapa, zakręconą jak węzeł gordyjski, ale jednocześnie taką, którą da się przebiec jak po sznurku.

* * *

Czy mogłem odmówić sobie przyjemności przyjechania tutaj po raz kolejny? Nie mogłem, choć wcale nie było to łatwe logistycznie, począwszy od fundamentalnego pytania: kto zaopiekuje się dziećmi, bo żona mi w delegację wyjechała, a skończywszy na ekstremalnej męskiej kłótni dzień przed wyjazdem o to czyim samochodem jedziemy.

piątek, 5 października 2018

Północ - Scott Jurek

"Na nagranie pierwszej płyty masz całe życie, 
ale na drugą zazwyczaj pół roku

W swojej pierwszej książce Scott Jurek opisał całe swoje życie. Jedz i Biegaj to pozycja kultowa. Dla literatury biegowej jest tym samym czym debiut The Doors dla muzyki. Scott Jurek otworzył drzwi percepcji. Parafrazując Williama Blake'a - dzięki niemu każda rzecz zaczęła jawić się taka jaką naprawdę jest - nieskończoną.  You know that it would be untrue, You know that I would be a liar , If I was to say to you, Girl, we couldn't get much higher. Scott Jurek jest hippisem biegania tak samo jak Jim Morrison był poetą muzyki w 1967 roku. 


Napisanie drugiej książki, która będzie równie udana jest o wiele trudniejsze. Biorąc pod uwagę, że swoje życie już opisałeś, masz do wyboru albo zrobić piwot w stylu Davida Bowie, albo przeżyć przygodę wartą tyle co całe dotychczasowe doświadczenia, albo po prostu dojrzeć wraz ze swoim czytelnikiem... 

Scott Jurek zrobił każdy z tych ruchów jednocześnie.