piątek, 29 czerwca 2018

Plany koncertowe, plany biegowe

źródo fot: reddit. "kombajny na polu bawełny"

Praktycznie przez całą pierwszą dekadę lat 2000 pojawiałem się na Openerze regularnie. To był mój festiwal, do tego w zasięgu 45 minut drogi samochodem. Tutaj przeżyłem g-e-n-i-a-l-n-e koncerty Massive Attack i The White Stripes (jeszcze na Skwerze Kościuszki). Potem, już na lotnisku, w prawdziwie festiwalowej atmosferze spędzałem każdy pierwszy lipcowy weekend. Ostatni raz w 2011 roku, to chyba było wtedy kiedy burza przerwała występ Brodki (dokończyła go akustycznie) a potem w strugach deszczu i temperaturze 11 stopni grał Pulp. Z jakiegoś powodu uroiłem sobie, że będzie ładna pogoda i akurat tego dnia pojechałem do Gdyni komunikacją zamiast samochodem. Zimne piwo w zimną pogodę kompletnie nie smakowało. Do domu wróciłem kompletnie przemoczony, zmarznięty, trzeźwy i wykończony długą, nocną drogą powrotną.

środa, 27 czerwca 2018

Been there, done that


 Jest takie słynne ironicznie powiedzenie, rozpropagowane na wykopie:

- Jaki jest najlepszy sposób na zdobycie dziewczyny?
- Przede wszystkim nie bądź brzydki!

Bardzo łatwo jest sparafrazować je w kontekście biegania:

- Jaki jest najlepszy sposób aby pokochać bieganie?
- Przede wszystkim nie bądź gruby!

sobota, 23 czerwca 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #101 - Dzień Ojca

Nie było mnie dwa tygodnie tutaj. Pechowo się ułożyło, że zarówno 99-ty jak i jubileuszowy 100-ty parkrun spędziłem na lotniskach. Szkoda.... Dziś obudziłem się o 6 rano. Za oknem ciemne chmury i leje. Po godzinie surfowania po necie za oknem nic się nie zmieniło. Pod moim wczorajszym postem o spalaniu tłuszczowym po 30 minutach biegu powoli rozkręcały się komentarze - a za oknem wciąż lało. Parkrun miał być z okazji Dnia Ojca. Wyciągałem Krescencję z domu w sobotę o 8:30 kilkadziesiąt razy. Ale dziś patrząc na interwały deszczu za oknem, oraz uwzględniając fakt, że o 10:30 musi być spakowana na kolonię, zwyczajnie odpuściłem jakiekolwiek psychologiczne zagrywki i poszedłem sam.

Na śniadanie zjadłem kilka łyżek pieczonej dyni. Miałem dać sobie spokój i wrócić z kilkudniowej "głodówki a la Dąbrowska"  do zaleceń Dominika Myiagi Dagiela, ale chciałem jeszcze sprawdzić jak będzie wyglądał dzisiejszy bieg i jakie spalanie mi się włączy.

Przed parkrunem przetruchtałem 3 km. Tempo 5:50 min/km. Spokojnie, bez walki, bez umierania. Deszcz przestał padać, a nawet wyszło słońce. Nie tylko w Londynie przestaje lać w sobotę o 9:00 ;) Spotkałem Kamila:

- A gdzie Karol? 
- Został w domu bo jedzie na ognisko, a gdzie Kreska?
- Została w domu bo jedzie na kolonię. 
- Czyli mamy dziś klasyczny Dzień Ojca? 


Patrzę na powyższe zdjęcie z mety i zastanawiam się co miałem na myśli trzymając się za głowę. Jest kilka możliwych odpowiedzi:

Mityczne spalanie tłuszczów po 30 minutach biegu


Niestety nie jestem lekarzem i nie przerobiłem na studiach podręczników z biochemii, aczkolwiek moja siostra nim jest i czasem do tych podręczników zaglądałem... 25 lat temu :) Chodzi o to, że krąży obok mnie potrzeba poczytania jakiś poważnych opracowań na temat biochemii ludzkiego organizmu w obliczu wysiłku. Internet pełen jest takich, ale jego autorami raczej nie są lekarze i z reguły wyglądają jak przedruki tego samego.

"Przy umiarkowanym wysiłku po 30 minutach balans spalania przenosi się z glikogenu na tłuszcz"

Powyższe zdanie w wielu najróżniejszych wariacjach zalewa każdą wyszukiwarkę, ale ... jest w nim coś co daje się dowieść empirycznie. Bo gdyby tak nie było padalibyśmy po max godzinie na twarz bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nie jest tak. Sam doświadczyłem wielokrotnie, że możliwość parcia do przodu, nawet wolnego, ale przemieszczania się, to jeden imperatywów człowieczeństwa, którego nie jest w stanie odebrać żadne zmęczenie. Nie jestem fanem żelów, ani zażerania się batonami w trakcie długich biegów. Praktycznie każde ultra traktuję jako możliwość zrzucenia kilku deka swojego balastu i nie futruję snickerów, bo mi po prostu żal tego wykonanego wysiłku. Nie chcę go natychmiast zaszpachlować orzeszkami, karmelem i czekoladą.

czwartek, 21 czerwca 2018

Kącik biegowego melomana: Kamil Pivot - Tato Hemingway

Polski hip-hop? Nie, dziękuję! Pytanie, odpowiedź. Przez lata tak kończyła się każda rozmowa ze mną na temat tego gatunku. No może kilka zdań zamieniłem o Paktofonice, kupiłem nawet kasetę, tuż po premierze (płyty, nie filmu). Cofnąłem się jeszcze kiedyś do czasów Kalibra 44 i też coś tam dla siebie znalazłem, ale cała reszta.... no cała reszta to dla mnie jakiś kabaret, teksty, które są kilometry świetlne od mojego świata.


No i jadę sobie wczoraj rano samochodem, gra Trójka, parę minut przed 9-tą lecą Mandarynki. No i przyznaję szczerze - wciągnąłem się w tekst. Tylko, że z głosu brzmiał jak jakiś gówniarz, jakiś 16-latek. Ale skąd w takim razie teksty o tym jak szukał po Warszawie dziewczyny z Nokią w Centertelu i bez GPSa? Takie rzeczy to przecież z 15 lat temu... Piosenka albo się skończyła, albo ją wyciszyli, bo nie dotarła do mnie puenta. No spotkał się z tą Olgą? Czy go wystawiła?

czwartek, 14 czerwca 2018

Maraton di Garfagnana


Planując rodzinną (a nawet dwu-rodzinną) wycieczkę w czerwcu do Włoch na pewno nie przewidziałem dwóch rzeczy: tego, że będę już bardzo wymęczony polskimi upałami przez cały maj i pół czerwca, oraz tego, że we Włoszech będę musiał używać siatki z supermarketu, owinąć w nią komórkę, co by chronić ją przed deszczem. Nie przewidziałem też, że umknie mi obecność na 100-nej edycji Parkruna Gdańsk-Południe, ale to temat na osobny smuteczek...

Wracając do Włoch, zupełnie losowo trafiliśmy w rejon gdzieś na granicy Toskanii, Ligurii i Emilia-Romania. Dokładnie do miejscowości Castiglione di Garfagnana, w rejon który jako całość określa się właśnie słowem Garfagnana. W jednej strony schowany w Apeninach, a z drugiej oddzielony od morza Alpami Apuańskimi.

Na ich najwyższy szczyt, czyli Monte Pisanino (1946 m.n.p.m.) mamy widok z okna, a nawet z leżaka przy basenie :) Niby 1946 metrów nie robi aż takiego wrażenia, bo w naszych Tatrach wiele szczytów ma powyżej 2k. A w samych Apeninach na taką Monte Amiata (~1550 m) można wjechać nawet samochodem, ale to właśnie te ostatnie 500 metrów robi największe wrażenie - w żlebach leży śnieg, gołe skały nie są pokryte roślinnością a przebijajac się przełęczą w kierunku morza samochód wije się bo bardzo wąskich serpentynach z prędkością max 20 km/h. No i widoki są takie, że... boję się patrzeć.

I w takich właśnie okolicznościach przyrody znaleźliśmy się aby spędzić rodzinny urlop. Pogoda jest w kratkę. Pierwsze 2 dni upał i czyste niebo. Potem wciąż upał, ale niebo zachmurzone. Wreszcie wczoraj spadł deszcz. Rano trochę pogrzmiało, niebo zasnuło się chmurami i przez praktycznie cały dzień z niewielkimi przerwami padało. Do tego umiarkowane 20 stopni temperatury. Idealny dzień na wybiegnięcie przed siebie...

niedziela, 3 czerwca 2018

Bieganie po Woli czyli poszukiwania cywilizacji w stolicy

Warszawa-Wola

Bieganie po innych miastach to tradycyjny element wycieczki każdego biegacza. Niezależnie czy są to wakacje z rodziną, jednodniowy wypad z żoną na koncert czy podróż służbowa - buty trzeba wziąć. A potem wstać rano i przed śniadaniem potruchtać w nieznane kilka kilkanaście kilometrów. Ścieżka biegu, która pojawia się potem na endomondo działa mniej więcej tak jak oznaczanie się na FB.

Moja ścieżka dziś zakrzyknęła:
- Hej patrzcie! Lansuję się bieganiem po Warszawie! :)

 

Relive 'Morning Jun 3rd'



Camel - Warszawa, Progresja, 2.06.2018


Muzyka w połowie to nuty, które ją tworzą, a w drugiej połowie to kontekst, w którym tych nut doświadczamy. Kilkadziesiąt minut temu wyszedłem z koncertu zespołu Camel w warszawskiej Progresji. Jestem oczarowany, zbieram szczękę z podłogi, albo po prostu jestem szczęśliwy, że byłem o tej porze w tym miejscu, że nie zdecydowałem inaczej, że nie odpuściłem tego koncertu tłumacząc to odległością, brakiem czasu czy innymi wymówkami...


Kontekst nr 1
Przy Motławie w Gdańsku jest sklepik z kasetami. Jest rok 1991, a może wczesna zima 1992. Razem z Adasiem, moim najlepszym przyjacielem z czasów liceum idziemy po szkole wydać kilka złotych na kasety zamiast na drożdżówki i piwo (te czasy jeszcze przyjdą). Kupuję na kasecie-piracie marki Elbo płytę Moonmadness nieznanego mi jeszcze wtedy zespołu Camel. Nie rozstaję się z tą kasetą przez kolejne tygodnie...

sobota, 2 czerwca 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #98 - Dzień Dziecka

To już taka nasza tradycja parkrunowa, że na biegu najbardziej zbliżonym datą do Dnia Dziecka to właśnie nasza młodzież w całości obsługuje wszystkie urządzenia, czyli: megafon, stoper, skaner, wydaje tokeny i zarządza całym naszym cyrkiem, a dorośli... po prostu biegną.


Pomysł bardzo fajny, bo dzieciaki bardzo to przeżywają. W tym roku koordynatorką z przywilejem założenia niebieskiej koszulki lidera została Julka... a potem maszyna poszła w ruch, przemówienie przez megafon, bieganie, liczenie czasu, skanowanie, słodki poczęstunek...


Ale zanim to zastąpiło... no właśnie... Przyjeżdżam rano nad stawik. Samochodem, bo tam mam flagi, maszty i cały sprzęt. Zaczynam je powoli rozstawiać ale ciągle czegoś mi brakuje.

- O w mordę!!! - pomyślałem
- ZAPOMNIAŁEM PLECAKA ZE STOPEREM I SKANEREM! - powiedziałem już na głos.


piątek, 1 czerwca 2018

"Nie spieprz tego!"

Im więcej się dzieje dobrego tym trudniej mi się o tym pisze. Dwa miesiące temu pochwaliłem się we wpisie o mikrozmianach nawyków, że od 1 stycznia schudłem już 17 kg. Dziś mija 5 miesięcy od kiedy owe mikrozmiany wdrożyłem. Na wadze minus 25 kg. Wszystko wciąż działa jak trzeba. I wydaje się, że powinienem tworzyć taśmowo wpisy o tym, że chudnę, że zmiany działają, że nie trzeba wchodzić w żadne ekstrema, żadne wykluczenia, żadną katorgę, aby zacząć iść z sukcesem dobrą ścieżką. Nie tworzę takich wpisów, bo się po prostu boję. Boję się, że coś pęknie jak bańka mydlana i nie połapię się co trzeba zrobić aby ponownie wrócić na prawidłową drogę.