sobota, 23 czerwca 2018

Mityczne spalanie tłuszczów po 30 minutach biegu


Niestety nie jestem lekarzem i nie przerobiłem na studiach podręczników z biochemii, aczkolwiek moja siostra nim jest i czasem do tych podręczników zaglądałem... 25 lat temu :) Chodzi o to, że krąży obok mnie potrzeba poczytania jakiś poważnych opracowań na temat biochemii ludzkiego organizmu w obliczu wysiłku. Internet pełen jest takich, ale jego autorami raczej nie są lekarze i z reguły wyglądają jak przedruki tego samego.

"Przy umiarkowanym wysiłku po 30 minutach balans spalania przenosi się z glikogenu na tłuszcz"

Powyższe zdanie w wielu najróżniejszych wariacjach zalewa każdą wyszukiwarkę, ale ... jest w nim coś co daje się dowieść empirycznie. Bo gdyby tak nie było padalibyśmy po max godzinie na twarz bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nie jest tak. Sam doświadczyłem wielokrotnie, że możliwość parcia do przodu, nawet wolnego, ale przemieszczania się, to jeden imperatywów człowieczeństwa, którego nie jest w stanie odebrać żadne zmęczenie. Nie jestem fanem żelów, ani zażerania się batonami w trakcie długich biegów. Praktycznie każde ultra traktuję jako możliwość zrzucenia kilku deka swojego balastu i nie futruję snickerów, bo mi po prostu żal tego wykonanego wysiłku. Nie chcę go natychmiast zaszpachlować orzeszkami, karmelem i czekoladą.

Dodatkowo, po pamiętnym biegu w Stavanger, gdzie po ponad 12 godzinach wysiłku okazało się, że nie można kupić zwykłego piwa w Norwegii - nie było klasycznej pobiegowej fiesty. Zjadłem normalną, umiarkowaną kolację zapijając ją dwoma puszkami bezalkoholowego piwa. No i okazało się, że całą przygodę zakończyłem z trwałym ubytkiem na wadze.

* * *

Od dokładnie 4 dni prowadzę pewien eksperyment. Nie jest on motywowany desperacją (jak poprzednie) ale zwykłą ciekawością. Odstawiłem na kilka dni na tyle na ile się da węglowodany. Od wtorku jem tylko: kapustę, seler, marchewkę, kalafior, pomidory, buraki, ogórki i grapefruita. Żadnych tłuszczy, mięsa, nabiału, strączków, ziemniaków, kasz... To taka pseudogłodówka vel oczyszczenie.

[edit - Dominik mnie z rana skontrował, że to co jem to głównie węglowodany, a kiedy zacząłem tłumaczyć się głodowymi dawkami, zaproponował mi przemielenie ilości jaką je słoń w Oliwskim Zoo. Ma rację, ale zostanę przy swoich dawkach. Odstawienie węglowodanów (mimo, że jest ich w tej głodówkowej diecie i tak najwięcej) to jedynie efekt uboczny odstawienia niemal wszystkiego. Jednak to właśnie z powodu redukcji węgli ... najbardziej cierpię i dlatego na tym się tutaj skupiam.]

Wciąż pamiętam moją próbę odstawienia węgli 2 lata temu, kiedy po kilku dniach byłem wrakiem człowieka zarówno fizycznym jak i psychicznym. Śniła mi się cola z pączkiem, nawalała bania a tempo biegania schodziło do 8:30 min/km. Nie wytrzymałem tygodnia, choć praktycznie mogłem jeść białko do woli. Uzależnienie od cukru to jedno z największych uzależnień z jakim się zetknąłem. 1000 razy łatwiej jest rzucić fajki czy odstawić alko na pół roku niż rozstać się z cukrem. 

  • Dzień pierwszy był raczej łatwy. Tym bardziej, że zjadłem niewielkie, ale normalne śniadanie i dopiero potem podjąłem spontaniczną próbę. 
  • Dzień drugi był fantastyczny, miałem poczucie lekkości i powera, które przełożyło się na wieczorny bieg - 10 km w tempie 5:05 min/km. Nie biegałem tak szybko od 2 lat. 
  • Dzień trzeci to pierwsze zwątpienie. Sok z grapefruita zaczął smakować tak słodko, jakby był nastrzykiwany cukrem. Zacząłem bardzo łakomie patrzeć na to jak moje dzieciaki jedzą czekoladę i byłem bliski wyrwania im jej z ręki ze słowami oburzenia "oddawać tacie tę czekoladę!!!". Poszedłem pobiegać i tempo 5:30 min/km było już wyzwaniem. Wytrzymałem 10 km, ale jakoś bez większej przyjemności. Uratował mnie chyba tylko Kamil, którego spotkałem i kilka km zrobiliśmy razem, wiec głowa przestała myśleć.
  • Dzień czwarty być może ostatni, bo w końcu muszę dorzucić kasze i strączki do diety. Bez nich długo nie pociągnę. Psychicznie dołek. Za puszkę coli, albo pączka z lukrem mógłbym oszukać najbliższych :) Fizycznie, podczas zakończenia roku szkolnego u moich córek po 20 minutach stania musiałem podeprzeć się o szafkę, bo uginały mi się nogi. Po obiedzie, gdzie zjadłem warzywa na ciepło i ... warzywa na zimno czułem się fizycznie pełny, ale masakrycznie głodny. Po godzinie mi przeszło... ale oglądając Brazylia - Kostaryka prawie zasnąłem na siedząco. W końcu poszedłem pobiegać. Bez większej nadziei, że będę miał z tego jakąkolwiek przyjemność. Ten bieg opiszę bardziej szczegółowo:



Powyższy wykres to 10 kilometrów + 500 metrów truchciku do domu. Każdy z tych kilometrów biegłem na tej samej intensywności. I była to porównywalna intensywność do tej, z którą 2 dni wcześniej biegłem w tempie ~5:00 min/km.


  • Pierwsze trzy km walczyłem i dziwiłem się, że jest to poniżej 6 min. Walczyłem o to aby przekładać nogę za nogą. Walczyłem aby nie stanąć, nie pójść do domu. Wyciskałem z mięśni resztki glikogenu. Organizm całkowicie wypłukany z cukru traktował próbę biegu jako akt przeciwko niemu samemu i wypuszczał wszystkie możliwe sygnały do zatrzymania się.
  • Kilometry 4 i 5 to spadek powyżej tempa 6 min, choć wysiłek w biegu był jeszcze większy. W końcu moje cukrowe alter-ego dokonało swego i mając przebiegnięte 4,5 km zatrzymałem się przy barierce nad zbiornikiem, wyłączyłem endomondo na kilka minut i dyszałem jak lokomotywa udając przed innymi mijającymi mnie biegaczami, że akurat postanowiłem się porozciągać, podczas kiedy jedynym moim celem było oprzeć się wygodnie o barierkę. Obliczyłem w głowie, że jak teraz wrócę do domu, to będzie 6 km i w sumie to już taki dystans, że można wrócić i będzie ok. 


  • Włączyłem ponownie endo i pobiegłem w stronę domu.... minęło 30 minut biegu. I nagle jakby ktoś zaczął przestawiać wajchę. Ej, Mateusz, wajchę przełóż. Niech Ambroży ją przełoży. Jestem Adam ja przekładam. 
  • Czy na 6-tym kilometrze doświadczyłem tego mitycznego spalanie tłuszczy po 30 minutach biegu? W pewnym sensie doświadczam tego zawsze. Czuję jak zmienia się balans z glikogenu na tłuszcz. Podczas każdego dłuższego biegu prawdziwy rytm osiąga się po 30-40 minutach. Ale wtedy przejście jest bardziej wypłaszczone, bo nie zaczynam z glikogenowego poziomu minimalnego. Tym razem poczułem się dokładnie tak jakby mi Ambroży tę wajchę przełożył. 


  • Kilometr 6-7-8 to niewielkie przyspieszenie, ale znaczna poprawa nastroju. Biegłem tylko trochę szybciej, ale na całkowitym luzie i bez oznak wcześniejszego marazmu.
  • 9 oraz 10 to samoistne przyspieszenie. Nie zrobiłem tego celowo, nie przyspieszyłem oddechu i raczej tętno także nie poszło w górę. To było po prostu zastrzyk energii. A skoro nic nie jadłem w trakcie biegu, nic nie piłem, i co więcej od 4 dni jem niskokaloryczne warzywka to jedynym źródłem tej energii może być mój tłuszcz, który pozwoliłby mi pobiec do Kazania, potem do Wołgogradu i z powrotem do Gdańska na samej wodzie.

Tak jak wspomniałem na wstępie, niestety nie jestem lekarzem i nie przerobiłem podręczników z biochemii. Jestem fizykiem i matematykiem. Z tego punktu widzenia delta masy się zgadza.  Teoria jest prosta i zawsze ma rację. Problemem jest psychologia. Sam jestem tego żywym przykładem.

3 komentarze:

  1. Dodatkowo uzupełnię Twoje spostrzeżenia o moje. Przed biegiem, dokonałem pomiaru stężenia glukozy we krwi.

    Warunki pomiaru:
    - byłem na czczo (7h po posiłku),
    - byłem po 25 km jeździe rowerem (intensywność umiarkowana, momentami bardzo mocna)
    - ogólnie czułem się słabo.
    Pomiar przed: 81mg/dL - czyli prawidłowy wynik człowieka będącego na czczo.

    Poszedłem biegać. Nie mierzyłem tempa z początku (w ostatnich dniach lepiej mi się biega bez endo - brak leżącej głęboko w podświadomości presji:) ), ale było pewnie coś koło 5:30/km. Natomiast ostatni km postanowiłem pójść w trupa - 3:08min.

    Czułem się świetnie. Pomiar bezpośrednio po biegu: 119mg/dL.

    Ponieważ jestem fizykiem z zawodu, nie uznaję jednego pomiaru za wiążącego. Powtórzyłem procedurą póki co 4 razy, i na dzień dzisiejszy otrzymuję silną korelację, to znaczy wyniki są powtarzalne. Na wnioski przyjdzie czas, niemniej widzę "w liczbach [mg/dL]" to, co sam poczułeś na 9km. Wydaje mi się, że sam tłuszcz paliwem nie jest, ale za to substratem do paliwa (glukozy). I to w dodatku mało wydajnym - o czym organizm zdaje się informować nas podczas "maratońskich ścian". To chyba ta "wajcha" :)

    Polecam Tobie pobawić się na swoim przykładzie, zabawa glukometrem nie jest droga (glukometr można dostać za darmo od swojej przychodni, kupuje się jedynie paski.Chyba lubisz tego typu eksperymenty na sobie, z tego co widzę również lubisz liczby :)

    A tak po za tym, naprawdę świetny blog.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałem Twój komentarz zaraz po tym jak go napisałeś, ale nie miałem czasu odpisać - wywoziłem dzieciaki na kolonię, potem objazdówka po rodzinie, potem mecze i dopiero przysiadłem do kompa.

      Przede wszystkim dzięki za tak obszerny wpis. Myślałem o nim kilka razy w ciągu dnia i chyba muszę jednak od siostry pożyczyć książkę do biochemii. Nie jestem w stanie pojąć, w jaki sposób we krwi podniósł się poziom cukru mimo, że zapodałeś wyłącznie wysiłek, bez żadnego jedzenia? I co działoby się dalej? Jak wyglądałby ten wykres po kolejnych godzinach wysiłku bez przyjmowania węglowodanów?

      Usuń
    2. Z matematycznego punktu widzenia zgodzę się, że to jest nie logiczne. Bardzo się zdziwiłem jak przypadkowo „odkryłem” taką zależność.
      Nie jestem pewien, ale domyślam się że to wina adrenaliny. W obliczu intensywnego wysiłku fizycznego, produkcja tego hormonu zaczyna silnie rosnąć (najpewniej w odpowiedzi na wzmożone zużycie energii przez mięśnie, ale to pewnie nie jedyny sygnał który uaktywnia te szlaki metaboliczne, może niedobór tlenu?). Obecność adrenaliny powoduje m. in. Rozszerzenie naczyń krwionośnych, obfitsze ukrwienie mięśni szkieletowych (spada motoryka układu pokarmowego), zwiększenie siły skurczu mięśnia sercowego a także wzmożony rozkład glikogenu w glukozę. Wszystko po to, aby przygotować organizm na „najgorsze”…czyli w naszym przypadku bardzo szybki bieg. Z tego co pamiętam, glukoza jest gotowym „inputem” (tak wyglądało to na schematach na biologii) który wchodzi już do skomplikowanego łańcucha metabolicznego (glikoliza, cykl krebsa), w wyniku którego uzyskujemy energię (w postaci ATP).

      Także możliwe, że im większy zapodam bodziec (im mocniejszy bieg) tym więcej glukozy zapoda do krwioobiegu, a jej źródłem (w postaci pośredniej – glikogenu) są zapasy w wątrobie, mięśniach i chyba nerkach(?). Czyli, cukru w organizmie mamy całkiem sporo, ale nie w postaci glukozy, a formy „magazynowej” – glikogenu.

      Dzisiaj miałem wartości 73(na czczo)/129(po biegu)!
      A Intensywność biegu była bardzo duża.
      Dlatego wydaje mi się, że intensywność biegu ma tutaj ogromne znaczenie. Gdy tempo biegu pozostaje w strefie tzw. Komfortu, lub też w strefie popularnego „tlenu”, poziom adrenaliny nie rośnie bo organizm na bieżąco radzi sobie z dostarczaniem energii mięśniom (powoli rozkłada glikogen czy też właśnie tłuszcz) i nie ma potrzeby wyrzucać aż tyle glukozy do krwi.

      Co do tłuszczu – nie wiem czy jest on rozkładany do glukozy czy jakoś później wchodzi do szlaku.
      Gdyby nie był rozkładany do glukozy, można by jednoznacznie określić czy w danym momencie jedziesz z fatu czy glikogenu.
      Powyższe spostrzeżenia to tylko moje strzępki wiadomości z liceum, i luźne subiektywne wnioski. Możliwe że coś pomieszałem, nie byłem mocny z biologii.

      Na wykres stężenia glukozy w funkcji czasu po biegu na pewno się zdecyduję, ale jeszcze nie teraz. Jestem bardzo ciekawy jak to będzie wyglądało. Pewnie będzie spadek - liniowy czy wykładniczy - tego nie wiem, ale pewnie organizm będzie odbudowywał glikogen.

      Co do produkcji samej adrenaliny – nie tylko wysiłek może powodować jej wyrzut, ale również muzyka i podobnie jak Ty – ja również nie wyobrażam sobie biegania bez muzyki, gdy biegam sam. Może w tym tkwi fenomen?

      Usuń

Podobne wpisy