piątek, 21 sierpnia 2015

Kącik biegowego melomana: System of a Down - Toxicity


Kiedyś ktoś zarzucił mi, że wszystkie płyty, jakie słucham strasznie wychwalam i nie jestem jakkolwiek wiarygodny w recenzowaniu płyt. Odpowiedź moja była taka, że na szczęście nie muszę recenzować płyt, które mi się nie podobają, bo to nie moja praca a przyjemność. Dlatego do tej pory praktycznie każdą płytę opisywaną na tym, biegowym, blogu zachwalałem pod niebiosa wprost, albo trochę dookoła.

Jednak to co różni płyty opisywane tutaj, z płytami opisywanymi w innym miejscu, to fakt, że zawsze opisuję ich odbiór w ruchu, w biegu. Generalnie od kilku miesięcy przymierzam się do takiego dużego wpisu dotykającego temat w sposób nadrzędny, walczący ze stereotypami muzyki w biegu sprowadzonej do rytmu... ale to innym razem.

Płyta, przy której biegałem dzisiaj to absolutny kanon, zalicza się na pewno do mojego prywatnego TOP50. Choć System of a Down nie jest z bezpośredniego kręgu moich muzycznych zainteresowań, to mogę z całą siła powiedzieć, że znam, rozumiem i kocham każdą najdrobniejszą nutę na pierwszych dwóch płytach tych amerykańskich Ormian. Nie byłem co prawda na ich "słynnym" koncercie w Polsce, kiedy grali jako nieznana przedgrupa poprzedzająca Slayera. I całe szczęście, bo polska publiczność potraktowała ich gwizdami i jedzeniem - rzucanym bezpośrednio na scenę. Po tym wydarzeniu przez kilkanaście lat System of a Down omijał Polskę na trasie swoich koncertów. Podobnie jak ja Seata ;)

Ostatecznie Serja solo widziałem 2 lata temu w Ergo Arenie w Gdańsku. Ale Serj solo i System, to jednak dwa inne klimaty...


W System of A Down jest głośno, brutalnie, ale jednocześnie harmonijnie i czysto. Ja jako fan rocka progresywnego odnajduję w System of a Down wiele pokrewieństwa z płytami... Yes - brzmi to jak bluźnierstwo, ale emocje są te same, tylko forma podania kompletnie inna :)

Wróćmy do clue, czyli jak się biega przy Toxicity? Mogło by się wydawać, że to muzyka stworzona do biegania, że takie Prision w uszach to dodatkowe 100 koni mechanicznych w nogach. Ale... ale o ile mogę słuchać System of a Down nawet w łóżku o poranku, to kiedy biegam, coś mi się nie skleja, coś mi przeszkadza. Muzyka jest tak gęsta, że mózg zaczyna ją przetwarzać złą połówką mózgu i zapomina, że trzeba biec. Dlaczego generalnie uwielbiam biegać z muzyką? Bo wtedy pracują dwie półkule - jedna odpowiedzialna za bieg, a druga odpowiedzialna za słuchanie. Są ze sobą scalone emocjami chwili, ale działają niezależnie. Dlatego rytm kompletnie nie ma wpływu na przyjemność biegania. System of a Down wyłamuje się z tego schematu. Wchodzi mi dokładnie do tej samej połówki głowy, która zajęta jest bieganiem. Bieg staje się asymetryczny. Zaczyna mi przeszkadzać.

Tak poczułem się dziś. Po 5 utworach i trzech kilometrach biegu miałem dość. Zmieniłem płytę na Welcome to my Nightmare - Alica Coopera i poczułem wielką ulgę... Minus 10 kg w nogach i z przyjemnością dobiłem do 10 km.

2 komentarze:

Podobne wpisy