piątek, 8 maja 2015

Test słuchawek do biegania: Pioneer SE-MJ711


Dokładnie tydzień temu dostałem przesyłkę od Pioneera z prośbą o przetestowanie trzech par słuchawek. Dwie z nich to lekkie słuchawki nauszne oraz zestaw Lenco: słuchawki bluetooth + sportwatch. Biegam w nich za zmianę codziennie. Na pierwszy ogień wziąłem model Pioneer SE-MJ711.

Zacznijmy od tego, że doskonale pamiętam czasy, kiedy mieć w domu wieżę Pioneera to było coś. Poszczególne jej elementy, opatrzone jeszcze starym logo były otaczane takim samym kultem jak inne Pewexowskie sprzęty firmy Sony czy Technics. Co prawda moja pierwsza wieża była marki Sanyo, a dokupiony osobno odtwarzacz CD - Sony, ale sąsiad miał komplet Pioneera i pamiętam zazdrość i szacunek kiedy przychodziłem do niego posłuchać Dire Straits i Pink Floyd :) No ale minęło 25 lat. Pioneer ma od dawna nowe logo, a z pozycji sprzętu audiofilskiego przesunął się na szerzej rozumianą elektronikę audio&video.

Słuchawki, które dostałem do testowania są z samego dołu cenowego Pioneera, bo można je dostać poniżej 100 PLN. Mam pełną świadomość, że nie są one stworzone dla odbiorcy z uchem i wymaganiami ocierającymi się o audiofilię, ale dla statystycznego, rynkowego odbiorcy i z takim nastawieniem przystąpiłem do testów.

Czy biega się w nich wygodnie?

Pioneer SE-MJ711 to słuchawki zamknięte nauszne. Podkreślę - nauszne, a nie wokółuszne. Oznacza to, że nie otaczają one całych małżowin, ale dociskają gąbki do uszu. Miałem początkowe pewne obawy co do trzymania się ich w trakcie biegu, ale muszę przyznać, że kompletnie nieuzasadnione. Biega się w nich (w kontekście wygody) świetnie. Wykonane są poprawnie, nie uwierają, nie przesuwają się nawet o milimetr w trakcie aktywności. Kabel 1,2 metra to idealna długość dla słuchawek przeznaczonych do zastosowań zewnętrznych. Nie muszę go specjalnie zawijać, telefon wkładam albo do tylnej kieszeni albo do armbanda a kabel majta się dokładnie na tyle abym miał pełną swobodę ruchów. Tak więc test wygody uznaję za zaliczony. Słuchawki sprawdzają się przy bieganiu.

Jakość brzmienia
 
Nadmieniłem już we wstępie, że w cenie do 100 złotych większość producentów po prostu musi patrzeć na gusta ludu. Pioneer nie stara się ukryć, że nie są to słuchawki neutralne, ze zrównoważonymi wszystkimi poziomami i szeroką sceną. Wręcz głośno o tym mówi w opisie na swojej stronie: "zaprojektowane z myślą o zapewnieniu słuchaczowi bardzo mocnego basu muzyki klubowej i tanecznej". Co więcej - na opakowaniu słuchawek krzyczy wielką czcionką: EXTREME BASS. Taki mamy niestety klimat, i większość odbiorców muzyki szuka jak najtaniej jak największego basu. To trochę tak, jakby głównym kryterium przy wyborze żony była wielkość jej ... przodu... Żeby nie było. Ja też lubię mocny bas :) Ale jednocześnie cenię sobie w muzyce naturalność i nie trawię silikonu.

Pioneer SE-MJ711 to słuchawki baaardzo odległe od naturalnego brzmienia. Są dokładnie takie jak pisze producent. Najlepiej nadają się do muzyki klubowej, pełnej beatu, gdzie nie liczy się scena i przestrzeń ale gęstość i głośność. Wiem, że wiele osób może właśnie takiego sprzętu szukać. Co więcej - mogą być z nich w pełni zadowoleni i wydawać całkiem słuszne opinie typu "takiego basu w takiej cenie nie dostaniecie nigdzie". Ja natomiast podchodzę do nich jak do bardzo ostrego filtru w photoshopie, który celowo przekłamuje rzeczywistość. Obrazy (dźwięki) są ciekawe, ale na krótką metę. Słuchając Kraftwerk czułem się jak pod sceną na koncercie. Z uśmiechem wysłuchałem elektronicznej płyty The Legendary Pink Dots - Any Day Now. Ale za jednym i za drugim razem po 45 minutach miałem dosyć. Muzyka za bardzo mnie atakowała, dosłownie na granicy bólu głowy.

W moim teście wysokich tonów przy perkusji w Van der Grafach i średnicy przy Jethro Tull te słuchawki wyszły całkiem względnie, ale pojawienie się jakiejkolwiek ściany instrumentów, a przede wszystkim gitary basowej - powodowało, że zaczynałem czuć się jak w studni. Nie można było powiedzieć o jakiejkolwiek selekcji instrumentów przy muzyce rockowej. No ale nikt nie obiecywał, że te słuchawki są dobre do rocka...

Podsumowanie

Mam taką manierę, że w każdym sprzęcie, czy u siebie, czy u kogoś natychmiast ustawiam wszelkie equalizery na pozycje neutralne, włączam funkcję direct o ile jest lub wyłączam wszelkie loudnessy i inne podbicia dźwięku. Jeżeli mam kilka wydań tej samej płyty CD - zawsze słucham tej przed remasteringiem. Szkoda, że w tych słuchawkach po prostu nie można wyłączyć funkcji extreme bass. Nie jestem w stanie przez to stwierdzić jakby grały, gdyby nie ten populistyczny trick :)


(Słuchawki użyczył do testów dystrybutor sprzętu Pioneera w Polsce, firma DSV )


Tutaj [KLIK] znajdziesz moje inne testy słuchawek do biegania.

1 komentarz:

Podobne wpisy